Wydanie własne
Oesu, jak mi brakowało ostatnio jakiegoś turbopierdolnięcia. Pełnego absolutnej nienawiści, ale jednak takiego, które jakoś brzmi. I WTEM! Trafiłem na pochodzące z USA Deiphage, które swoją EPką spuściło mi soczysty wpierdol. I wejrzał na to Pan, i było to dobre.
Jak już wspomniałem Deiphage pochodzi z USA, z Sacramento (nie mylić z tym z Nowego Jorku!) i jest to świeży ochłap złożony z czterech maniaków, z których jeden gra jeszcze w Xenotaph. Nuklearna Kawaleria jest ich pierwszym materiałem i musze przyznać, że zaczęli z wysokiego C. Choć tutaj bardziej pasuje „z donośnego OUGH!”. A to dlatego, że już okładka zwiastuje zawartość. Koń w masce przeciwgazowej oraz z pieszczochami nad kopytkami podbił moje serce.
Ale dobra, wystarczy już tego wstępu, przejdźmy do mięcha, czyli zawartości muzycznej. Po zwiastującym zagładzie intrze wjeżdża na pełnej wojenna nawałnica. I jest dokładnie tak, jak należy tego oczekiwać, czyli dziko, brutalnie i bezlitośnie. W uszy rzuca się też świetne brzmienie, choć znam paru prawdziwków, którzy sapną, że takie brzmienie nie powoduje krwotoku z uszu, a w konsekwencji nie przejdzie, ale chuj z tym. Mi pasuje. Pierwsze dwa kawałki, to typowa war metalowa dewastacja nalotem dywanowym riffów, ogniem karabinu perkusji oraz godnym wokalem, jednakże czuć już po łamanych riffach oraz solówkach, że czeka nas coś więcej. I potem wjeżdża „Warmoon Rising” z tym złowrogim, ciężkim powolnym riffem, który miażdży niczym gąsienice czołgu. Dalej cudownie to się rozkręca w bestialstwo absolutne, by znów w refrenie plugawo zwolnić, zalewając słuchacza błotem zmieszanym z mięsem, krwią, kawałkami kości oraz ubrań. Spodziewałem się standardowej łupanki, ale tym utworem Deiphage podniosło poprzeczkę o poziom wyżej. Tym bardziej, że to zwolnienie dało piękny kontrast pod następne „Cloven Portal”, gdzie można wyłapać na początku świetny pasaż w partii gitar, który przewija się przez cały kawałek. Dodatkowe propsy za OUGH na rozpoczęcie. Nie ma war metalu bez OUGH.
Deiphage nagrało krótką, bo trwającą raptem dwadzieścia minut, EPkę, ale to jest prawdziwie śmiertelny cios. Zmiast nagranej na odpierdol młócki mamy przemyślany, zmasowany atak, który nie bierze jeńców. I ja to kupuję w chuj, w efekcie czego „Nuclear Cavalry” leci na repecie u mnie od dłuższego czasu.
WARMOOOOOOOOON! RISIIIIIIIIIIING!
Ocena: 8/10
Lista utworów:
1. Intro
2. Nuclear Cavalry
3. Bestial Triumph
4. Warmoon Rising
5. Cloven Portal
6. Feasting Upon Immortal Flesh