Skip to main content

deathspell-omega-the-synarchy-of-molten-bones

Wydawca: Norma Evangelium Diaboli

Pamiętam to jak dzisiaj. Ten cały szał i erekcje domorosłych metalowców kiedy to na świecie pojawiły się “Si Monvmentvm Reqvires, Circvmspice” czy chociażby “Fas – Ite, Maledicti, in Ignem Aeternum”. Spustów i zachwytów było nad nimi co niemiara. Potoki ejakulacji płynęły strumieniami, zaś Deathspell Omega nie miało sobie wtedy równych. Krążki te, bądź co bądź wielkie, na pewno mocno zapisały się w historii black metalu. Jak będzie z kolejnym?

Kiedy odpaliłem po raz pierwszy “The Synarchy Of Molten Bones” odniosłem wrażenie, jakbym odbył podróż w czasie, kiedy to Francuzi byli w swojej szczytowej formie. I fajnie, bo znowuż poczułem się o te 10 lat młodszy, a radość ze słuchania była dokładnie taka sama jak wtedy. Tyle tylko, że odsłuchując go już bardziej wnikliwie nie wychwyciłem nic, co by mogło go wybić ponad ogół dokonań tego hordu. Czemu? Z jednej strony “The Synarchy Of Molten Bones” to miejscami mocno skondensowany, niczym piorun, potężny cios w głowę, po którym trudno się pozbierać. Cios powiedziałbym mistyczny, ale nie ociekający na szczęście religijnym kiczem (demoniczne wokale robią wrażenie). Technicznie wyniesiony w przestworza, ale jednocześnie idealnie skrojony i przyswajalny przez (fana) słuchacza. Z odpowiednim, deathspell-omegowym feelingiem, tak mocno rozpoznawalnym już od pierwszych riffów. Z drugiej zaś, cios z ewidentnym brakiem “tego czegoś”. “The Synarchy Of Molten Bones” nie chwyta bowiem już tak mocno za serducho jak chociażby potężne “Mass Grave Aesthetics”, a tym bardziej nie powoduje szałów radości ze słuchania jak “Veritas Diaboli Manet in Aeternum: Chaining the Katechon”. Miejscami wręcz trąci archaizmem i brakiem jakiegokolwiek pomysłu na dalsze rozwinięcie akcji. Jasne, to nadal jest Deathspell Omega jakiej należało się spodziewać. Tyle tylko, że nie mogę tutaj znaleźć jakiegoś punktu zaczepienia, który by mnie rozkładał na łopatki. Takie “Paracletus” czy “Drought” to właśnie miały. Były to albumy, które nie świeciły może jakimś zbytnim geniuszem, ale były dosyć udaną próbą odejścia od schematu wcześniejszych wydawnictw. Były śmielsze, bardziej nieprzewidywalne, dzięki czemu muzyka nie tylko zyskiwała, ale i otwierała się na nowe horyzonty. Tutaj zaś schemat goni schemat, zaś pomysłowość Francuzów niknie wśród już dobrze znanych riffów i patentów, które kiedyś i być może szokowały, ale dziś po prostu wywołują tylko wzruszenie ramion. Wniosek?

Czasy się nieco zmieniły. Scena, a przede wszystkim muzyka, również. Ejakulanci mają nowych idoli, zaś Deathspell Omega pokryło się nieco kurzem dekadencji. Mimo to, nadal jest to klasa sama w sobie, choć szału już nie robi.

Ocena: 7,5/10

Tracklista:
1. The Synarchy of Molten Bones
2. Famished for Breath
3. Onward Where Most with Ravin I May Meet
4. Internecine Iatrogenesis

Łysy
848 tekstów

Grafoman. Koneser i nałogowy degustator Browaru Zakładowego. Fan śmierć, jak i czarciego metalu, którego słucha od komunii...

One Comment

  • Tomek pisze:

    Już kilka razy ten album słuchałem i jedynie co mi się nasuwa to strasznie nużącą muzyka, jak dla mnie bardzo mało w tym klimatu a cała masa karkołomnych dźwięków.
    Tam jak Si Monvmentvm Reqvires, Circvmspice jest ciekawa i klimatyczna, tak nowe dzieło monotonne i nieciekawe !

Skomentuj