Wydawca: self-release
Robiąc regularny przegląd nadchodzących premier w death metalu, natrafiłem na te australijskie wyziewy. Oko mi się na moment na okładce zatrzymało, bo buchnęło z niej ciut latami 90. Doszło do degustacji. Numery promujące wjechały więc od razu, a kilka pozostałych pochłonąłem razem z nimi gdy dałem nura w cały „The Immortal Realm”. Jak było? Przede wszystkim bardzo gładko.
A to dlatego, że to garść zwyczajnie chwytliwych numerów. Nie spodziewajcie się jakiejś ekstremy czy nieludzkiego tempa. Riffy nie należą do skomplikowanych, tu i tam wpada jakaś przyjemna solówka, a jedną z nich odpalił gościnnie nawet James Murphy. Wiecie, ten chłop co na moment był w Death, Obituary czy Testamencie. Ale przede wszystkim James lubi po prostu zaznaczać swoją obecność, co widać na 50 różnych płytach. I spoko, nie samym masteringiem żyje człowiek.
Bez większych oczekiwań przez ostatni tydzień katowałem sobie nowego Crawlera, a ten się delikatnie odwdzięczył i dał mi wystarczająca dawkę niezobowiązującej rozrywki. I podoba się to dla mnie. Parę prostych motywów, jakiś okazjonalny blaścik i porykujący chłop to niekiedy wszystko, czego potrzeba do chwilowego zadowolenia. Jest zwyczajnie komfortowo, bez jakiegoś rozpływania się, ochów i achów. To raczej zwykła, czysta zabawa, a nie złoty metal w przekraczaniu granic i budowaniu największej ściany dźwięku znanej człowiekowi. Jak dla mnie to nienajgorsza odmiana od tych wszystkich brutalnych zapierdalaczy czy innych kreatorów dusznych klimatów.
Nowy Crypt Crawler wchodzi gładko jak tata w mamę, kawałki są łatwo przyswajalne, a do tego nie trwa to wszystko szczególnie długo. Lekkostrawna płyta na parę posiedzień. W skali szkolnej taka o, trójeczka. Mi to na ten moment w zupełności wystarczy. Dostajemy tu znane dźwięki, słyszeliście to już niejednokrotnie, nie zrobi wam kuku, ale też nie ma w tym nic złego. Niektórzy potrafią skopać tak prosty plan. A tutaj chłopaki wyszli obronną ręką. Bezpieczne i znane granie, które w 33 minuty daje nutkę ukojenia. Można wytrzeć pyska wierzchem dłoni i ruszać dalej w podróż.