Skip to main content

Wydawca: Peaceville Records

Cóż, kto jest bohaterem dzisiejszego wpisu, chyba każdy widzi. Jeśli jednak spodziewacie się komunałów w stylu: „Kredek słuchają tylko gówniarze nie mający pojęcia czym jest prawdziwy metal”, albo „Dani to jedyny prawdziwy wampir od czasów lorda Rutvhvena” to się zawiedziecie. Jednym słowem postaram podejść do nowej płyty Cradle of Filth pomijając cały cyrkową otoczkę którą wywołuje rzucenie na jakiekolwiek metalowej potańcówie nazwy tego zespołu.

Przyznam szczerze ostatnim krążkiem Kredek jaki usłyszałem w całości to był „Nymphetamine” i było to z recenzenckiego obowiązku. Jeśli mnie pamięć nie myli to nie wróżyłem mu jakieś specjalnie świetlanej przyszłości. Była dość wyraźnym znakiem na znaczny spadek wesołej gromadki Daniego Filth’a. Minęło 6 lat właściwie pozbawionych możliwości i chęci obcowania z kolejnymi krążkami Kredek. Stało się jednak tak, że mam możliwość zrecenzowania ich najnowszego materiału. Pierwsze co rzuciło mi się w uszy to znacznie większy stopień muzycznej agresji niż na płytach powiedzmy od „Midian”. Spora to zaleta zważywszy na to, że Dani i spółka nie młodnieją, a jednak okazało się, że mogą wykrzesać z siebie jeszcze nieco energii. Druga sprawa której również nie da się nie zauważyć, to nieco bardziej stonowany wokal. Wiadomo, że Dani Filth słynął z dość specyficznego wysokiego i wibrującego skrzeczącego głosu, jednak wiek i bagaż muzycznych doświadczeń zrobiły swoje. Na „Darkly, darkly, Venus Aversa” Filth śpiewa w sposób bardziej stonowany i spokojny uważając, aby nie nadwyrężyć zbytnio strun głosowych. W końcu to jego narzędzie pracy. Istotną zaletą (tak, tak) tego krążka jest to co Kredki – co by o nich nie mówić – zawsze umiały najlepiej. Tworzenie klimatu za pomocą klawiszy i innego rodzaju „przeszkadzajek”. I tu właściwie fani zespołu nie powinni się zawieść, jest wszystko to co być powinno. Dodatkowo mnie in plus zaskoczył utwór „Forgive me father…” w którym to da się wyczuć klimaty kojarzące mi się jednoznacznie z kabaretowym suspensem z czasów cyganerii paryskiej. Oczywiście Kredki nie odkrywają muzycznej Ameryki i grają to w czym czują się najlepiej. Bez wątpienia płyta ta nie spowoduje nagłego odwrócenia się od nich fanów, czy też sypania głowy popiołem przez adwersarzy ich muzyki. Status Quo zostanie zachowany. Mam jednak wrażenie, że nowe krążki Cradle of Filth nie wywołują już takich emocji, jak jeszcze parę lat temu.

Podsumowując. Zero zaskoczenia, może poza większa agresją w muzyce. Tę płytę można by podsumować tak : Cradle of Filth i wszystko jasne. Dla fanów – obowiązek, dla przeciwników – płyta do omijania szerokim łukiem.

Ocena: 7.5/10

Tracklist:

01. The Cult of Venus Aversa

02. On Foul Step from the Abyss

03. The Nun with the Astrall Habit

04. Retreat of the Sacred Heart

05. The Persecution Song

06. Deceiving Eyes

07. Lilith Immaculate

08. The Spawn of Love and War

09. Harlot on a pedestal

10. Forgive me Father ( I have sinned)

11. Beyond Eleven Hour

Ef
4549 tekstów

Cyniczny i złośliwy chuj. Od zawsze.

Skomentuj