Skip to main content

Wydawca: Grim Nocturnal Records

Taki mam typ roboty, że czasem na przykład muszę pracować na wzrost polskiego PKB również i w niedziele, które – jak chcieliby sukienkowi – święcić trza. W obecnej sytuacji wychodzi więc na to, że bluźnię. I to potrójnie.

Dlaczegóż potrójnie? Proste. Robota w niedziele to raz. Taki mam typ roboty, że słuchać sobie mogę swoich płyt mogę, więc napierdalam dziś black/death metalem, tak więc mamy dwa. No a poza tym zespół zowie się Blasphemous – i mamy trzy. W tym moim bluźnieniu pomaga mi ten amerykański zespół i robi to całkiem sprawnie. „Bearer of the Darkest Plagues” to bodaj ich trzeci krążek, ja tam o nich nie słyszałem wcześniej, dopóki promo mi się nie dostało. A na nim mamy jedenaście utworów, które zalatują takim trochę archaicznym sposobem grania ciężkiego metalu. Ale w zasadzie mi się podoba. Głównie z uwagi na to, że Blasphemous uchwyciło feeling black/death metalowego grania sprzed kilkunastu lat. Autentycznie, ten krążek kojarzy mi się z łupaniem pod lata dziewięćdziesiąte, bez przesadnie szybkich partii (choć i takie się zdarzają), raczej z naciskiem na swoistą chwytliwość i melodykę. Głowa jakoś tak samoistnie się buja do tego, co zaproponowano nam na „Bearer of the Darkest Plagues”. Choć prawdą jest, iż część patentów jest dość oklepana i zdaje się, całkiem mocno już wyeksploatowana w dziewiątej dekadzie zeszłego stulecia. Ale to nic, bo czuć że Amerykanie robią to z przekonaniem, nie postarzają swojej twórczości na siłę, tylko dlatego, że się to aktualnie sprzedaje. Trudno jest mi też jednoznacznie zakwalifikować Blasphemous do konkretnego black czy też death metalowego wora, bo elementy jednej i drugiej stylistyki zostały przez zespół starannie wymieszane ze sobą, co zaowocowało dobrą mieszanką diabelstwa. Mamy tu zarówno i szybkie black metalowe kanonady, jak i trochę bardziej podniosłe partie, ale i zdarzają się mięsiste deathowe riffy. Od wielkiego dzwonu nawet jakaś thrash’owa nuta się zaplącze. I może tylko brzmienie nie powala, bo jakoś to tak sucho brzmi, przez co „Bearer of the Darkest Plagues” traci na sile uderzenia. A szkoda.

Tośmy sobie z Blasphemous pobluzgali jak starzy, hehe. nie powiem, całkiem przyjemnie, z tym że obawiam się, że krążek amerykańskiej hordy gdzieś tam wsiąknie pomiędzy stosy innych płyt w podobnej stylistyce. Jednak jeśli jakimś cudem trafi w wasze łapska, nie powinniście być rozczarowani.

Ocena: 7/10

Tracklist:

1. When the Dark Storms Suround
2. Enslave the Masters
3. Drift Into the Depths of Suicide
4. Entering Oblivion
5. Path to Our Demise
6. Among the Wolves
7. Raped Upon the Altar
8. Genocide of the Kingdom
9. Decimator of Holy Manifestations
10. Unending Misery
Oracle
17436 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

Skomentuj