Wydawca: Misantrophia Discos
Trochę okrężną drogą wpadło do mnie wznowienie debiutanckiej demówki Black Hurst, wydanej oryginalnie w zeszłym roku. Kompaktowa wersja ukazała się również jeszcze w 2023, no ale skoro już wpadła – oto i słów kilka.
Przede wszystkim, nazwa była dla mnie totalną tajemnicą, ale wykonanie okładki, zdjęcia i tak dalej wskazywały na to, że demóweczka zatytułowana po prostu „Black Hurst” będzie znajdować się w kręgu moich zainteresowań muzyczno – ideologicznych. I tak jest w rzeczywistości.
Na tym wydawnictwie dostajemy trzy kawałki. Każdy z nich utrzymany jest w totalnie oldschoolowym black metalowym stylu, który może przynosić na myśl scenę grecką (z Varathron czy Necromantia na czele) czy też pierwsze wydawnictwa Samael, Isengard albo Darkthrone z okresu „Goatlord”. „Black Hurst” brzmi jak nagrana gdzieś w piwnicy na marnym kaseciaku, jest totalnie prosta, z riffami odnoszącymi się do pierwotności drugiej fali black metalu, ale przede wszystkim – Amerykanie potrafili wykreować klimat tych prastarych nagrań. Nie brzmi to jak jakiś słaby black metalowy cosplay, no chyba że ja już zatraciłem zmysł rozpoznawania dobrego i złego. Oby nie, bo wówczas moja obiecująca kariera pismaka niechybnie jest skończona.
A tego bym nie chciał, szczególnie że obcowanie z muzyką Black Hurst sprawia mi niekłamaną przyjemność. Co prawda jest ze mnie osoba zbyt młoda by załapać się na zawieruchę przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, niemniej jednak wyczuwam na tym demo autentyczność, która cechowała tamte wydawnictwa. I myślę, że nowojorski zespół swoją twórczość kieruje tylko i wyłącznie do słuchaczy, którzy najbardziej ze wszystkich cenią sobie właśnie black metal z tamtego okresu. Wierzcie mi jednak – słucha się tego wyśmienicie.