W przypadku Atrocious Filth miałem świadomość istnienia zespołu, ale jakby ktoś się zapytał, a co oni takiego w ogóle grają – to na pewno bym nie umiał odpowiedzieć, bo z muzyką nie zetknąłem się jak dotąd nigdy.
A nadmienić trzeba, że nazwa ta znana jest na polskiej scenie już od wczesnych lat dziewięćdziesiątych – wszak (jak sprawdziłem) „Demo” zostało wypuszczone na świat w 1994 roku. Po drodze, kilka lat temu wyszedł debiutancki album „Moans”, po nim „OVV”, który właśnie został wznowiony na winylu. I to „OVV” się dziś zajmiemy. Cieszę się, że trafił on do mnie, bo jak znam życie – przegapiłbym go. Za dużo tego wszystkiego jest obecnie. Szczególnie, że Atrocious Filth nie gra łatwej muzyki – na tyle, że próżno szukać ich w Metal Archives, co przyznam, w chuj mnie dziwi. Anyway, siedem kompozycji z drugiej płyty Olsztynian sprawia, że czujecie się nieswojo, niepewnie i w dziwny sposób dobrze Wam z tym uczuciem. Muzyka znajdująca się na tym wydawnictwie jest bardzo wymagająca – połamana niczym niejedna historia życia, wymuszająca na słuchaczu pełne skupienie, zahaczająca o paranoję, niebezpieczna wręcz dla osób z chybotliwą psychiką. Posłuchajcie utworu „D” i odpowiedzcie sobie na pytanie: czy to są normalne dźwięki? Ano nie są. Nie ma takiej możliwości. Równocześnie są one bardzo hipnotyzujące i nie pozwalające się oderwać od „OVV” – niesamowite, że kompozycje tak porąbane i niecodzienne potrafią tak zafascynować. Co najdziwniejsze, ja wcale nie jestem fanem zespołów w stylu Ketha, Neuma czy innych połamańców. Albo może nie wiem, że jestem? Natomiast jeśli Ty jesteś, a jeszcze nie miałeś/aś okazji poznania Atrocious Filth, czym prędzej nadrabiaj.
Szczególnie, że jest po temu okazja.