Skip to main content

Nie ukrywam, że możliwość odpytania Ritual Butchera z wielkiego Archgoat to dla mnie nobilitacja, zastanawiałem się jedynie, jak to wszystko wypadnie, bo widziałem kilka wywiadów, gdzie odpowiedzi były raczej lakoniczne. Ale nie, naprawdę jestem zadowolony z tego, jak to wszystko wypadło. Oczywiście główną osią rozmowy była najnowsza, świetna płyta „The Luciferian Crown”, ale i poruszyliśmy kilka pobocznych tematów. Nie przedłużam więc. 

Oracle: W momencie, gdy pisałem te pytania, Wasz nowy album dopiero miał się ukazać, więc powiedz mi proszę na wstępie, jak Wasze odczucia względem zbliżającej się premiery? Wydaliście już tyle rzeczy, więc się zastanawiam czy dzień ukazania się każdej kolejnej płyty jest dla Was czymś szczególnym, czy może to po prostu data jak każda inna?

Ritualbutcher: Nie wypuściłbym żadnej płyty jeśli nie byłbym z niej zadowolony. Ten album perfekcyjnie obrazuje to czym w 2018 roku jest Archgoat. Znajdziesz na nim trochę wariacji i rozwoju w porównaniu do naszych wcześniejszych wydawnictw. W sumie, żeby skompletować ten album poświęciłem tysiąc godzin, sam, więc tak – dzień premiery jest dla mnie czymś wyjątkowym.

O.: W którymś z wywiadów powiedziałeś, że Black Metal to Satanizm, muzyka znajduje się na drugim miejscu. I jak też sam stwierdziłeś „The Luciferian Crown” dotyczy w większym stopniu duchowego rozwoju dzięki Światłu Lucyfera, niż miało to miejsce w przypadku poprzednich albumów. Czyli jak, każda kolejna płyta jest krokiem wprzód, w Twoim rozwoju jako Satanisty? Czy może to zależy od czegoś jeszcze innego?

R.: Koncept tego wydawnictwa, a już szczególnie tekstów, chodził za mną już od jakiegoś czasu – chciałem bowiem zawrzeć w nich, jak – w danym momencie – rozumiem i postrzegam swoją filozofię. Tak jak rozumiemy głębię oraz przemianę, tak też i teksty powinny ulegać tym naturalnym procesom dojrzewania. Uważam, że niezrozumienie związku muzyki i filozofii jest dziś największym rakiem trawiącym ten gatunek. To powinno być na serio, wychodzić prosto z Twojej duszy, a nie być po prostu komponowaniem akordów i muzyki. To nie muzyka determinuje, czy coś jest black metalem czy nie, a teksty oraz muzycy za nią stojący.

O.: Zgoda. Co do tego rozwoju o którym mówiłeś, zgadzam się z Tobą – u Was nie jest to tylko pusty slogan jak u wielu metalowców (czyli pierdolenie, że „taaa, nasz satanizm to dążenie do perfekcji jako ludzie i jako muzycy, bla bla…” i nie robienia absolutnie niczego w tym temacie). Ty na przykład przed sesją nagraniową „The Luciferian Crown” brałeś lekcje gry na gitarze. To dość rzadka rzecz w przypadku osób, które grają black metal od ponad trzydziestu lat. Celujesz w doskonalenie się na każdym możliwym polu?

R.: Myślę, że ta sama metodologia zezwalająca mi na rozwój i edukację przyświeca mi również w życiu zawodowym, więc tak, to zdecydowanie więcej niż tylko słowa. Koniec zmierzania do przodu to początek degeneracji. Poza tym jestem osobą w typie „on/off”, więc gdy tylko za coś się biorę, poświęcam się temu w całości, z całego serca, zaś gdy coś mnie nie interesuje – po prostu tego nie robię w ogóle. W moim życiu nie ma zbyt wielu odcieni szarości.

O.: Czy „The Luciferian Crown” jest pierwszym albumem, na którym odpowiadasz za całość tekstów jak i muzyki, bo gdzieś tak mi się obiło…? O ile dobrze słyszałem, na wcześniejszych wydawnictwach zawsze istniał jakiś pierwiastek wkładu ze strony innych muzyków…

R.: Nie, nie jest. Już od „Heavenly Vulva” komponowałem w całości muzykę i pisałem teksty dla naszych albumów. Oczywiście, pracuję tutaj z perkusistami, ale od tego wydawnictwa, zadne z tych wydawnictw nie powstałoby gdyby nie ja. Na „The Luciferian Crown” zaaranżowałem też teksty, w sposób dokładnie taki jaki chciałem je słyszeć. Koncept sztuki w moich lirykach powoduje, że – ponownie – chciałem, aby ten album był spójny na każdym możliwym polu.

O.: A propos perkusistów – Archgoat ma nowego pałkera, Tuukka aka Goat Aggressor. Podejrzewam, że aby zostać perkusistą Archgoat trzeba być nie tylko dobrym w swoim fachu, ale też mieć odpowiednie poglądy? A jeśli tak – co to są za poglądy w wypadku Twojego zespołu?

R.: Tak, pan Tuukka to „mój skarb” i bardzo ważna część Archgoat. Zrobił wspaniałą robotę pomagając mi złożyć  utwory do kupy, jak również podsunął kilka nowych, świetnych pomysłów, które ulepszyły te kompozycje. Oczywiście nie zaprosiłbym go do zespołu, jeśli pod względem filozofii nie byłby z tej samej bajki co ja. Nie jesteśmy jakimś niepoważnym zespołem, filozoficzne powiązanie członków kapeli jest konieczne. Archgoat to black metalowy zespół tworzony przez Satanistów.

O.: Jeszcze w nawiązaniu do poprzedniego pytania, Archgoat od początku tworzony był przez Ciebie i Twojego brata – rozumiem, że bez któregokolwiek z Was ten zespół nie ma prawa bytu?

R.: Na szczęście nie muszę w ogóle myśleć o tym zagadnieniu. Takie mamy role, że jeden uzupełnia drugiego i to działa w obu kierunkach. Komponuję i tworzę muzykę, którą Angelslayer wykonuje. To bardzo proste. I jak czas pokazał, zespół upadał i podnosił się razem z nami.

O.: „The Luciferian Crown” tylko odrobinę różni się od poprzednich albumów. Może i jest trochę szybszy i jeszcze bardziej agresywny, ale podobnie jak na wcześniejszych, tak też i tutaj mamy trochę wolnych, miażdżących partii, jak na przykład w „The Obsidian Flame”. Od pierwszego odsłuchu jest oczywisty, że mamy do czynienia z albumem Archgoat, bo macie wypracowany już swój własny styl. A pamiętasz może moment, w którym zdałeś sobie sprawę, że wypracowaliście swój unikalny styl?

R.: Właśnie odsłuchałem sobie nasze pierwsze nagrania jako Archgoat z 1988 roku, kiedy to jeszcze poszukiwaliśmy własnego stylu. Wówczas nie brzmiało to w ogóle jak Archgoat, a nam zajęło kolejne dwa lata, aby dopracować swój styl – nawet jeśli wciąż było to ultra prymitywne, to już zawierało elementy, z którymi obecnie jest kojarzone Archgoat. Przez te wszystkie lata każde nasze wydawnictwo zawierało 80% naszego wcześniejszego stylu oraz 20% nowych elementów, więc nawet dziś słuchając naszych materiałów usłyszysz wspólne cechy muzyki Archgoat. Ale też jeśli porównasz „The Jesus Spawn” z „The Luciferian Crown” usłyszysz, że czas przyniósł sporo zmian.

O.: Na nowym albumie jest jednak jeden kawałek odstający od pozostałych – mam na mysli „”, który brzmi jak trybut dla Bathory. To było zamierzone, czy samo wyszło, czystym przypadkiem?

R.: Historia, która kryje się za tym kawałkiem jest dość interesująca. Dla własnej rozrywki chciałem skomponować numery, które byłyby reprezentatywne dla każdego z kilku krajów: Stworzyłem jeden, który miał wpływy kanadyjskiego Blasphemy, jeden który ma wpływy brazylijskiego Sarcófago oraz jeden z wpływami Szwecji, zawierającego inspiracje Bathory. Ten ostatni naprawdę mi się spodobał, zagrałem go więc Goat Agressorowi, który na kolejnych próbach prosił mnie, żebym go ponownie zagrał. On zaś dodał do niego partie perkusji, które możesz usłyszeć ostatecznie na nagraniu. Przez pierwsze pięć sekund zastanawiałem się, co on do kurwy nędzy gra, ale potem mi się to spodobało. W pewnym sensie zarchgoatowił on ten numer. No a jeśli rzucisz okiem na tekst do tego kawałka również zobaczysz, że nasz cel został osiągnięty.

O.: Czyli nie jestem do końca taki głuchy. Ok, moim zdaniem Finlandia różni się pod względem brzmienia od reszty Skandynawii. Dzięki zespołom takim jak Archgoat, Beherit, Horna, Goatmoon Wasza scena black metalowa ma swój własny, unikalny sound. Podobnie zresztą sprawa się ma w przypadku Waszej sceny death metalowej. Czujesz tę różnicę jako muzyk i jako słuchacz?

R.: Tak, wskazałbym szczególnie te stare zespoły, jeszcze sprzed lat dziewięćdziesiątych, które miały ten specyficzny morbid sound. Ale potem to już w mniejszym lub większym stopniu jest czczenie typowo skandynawskiej szkoły brzmienia. Ale żeby to zrozumieć należy też zdać sobie sprawę, że te zespoły powstały zanim jeszcze black metal na dobre okrzepł, stąd też wypracowały ne swój własny i specyficzny styl grania black metalu, który zarazem był bardzo szczery. To właśnie odróżnia liderów od naśladowców.

O.: W 1993 roku nagraliście materiał z przeznaczeniem na Wasz debiutancki krążek, który miał ukazać się nakładem wytwórni Necropolis. Ostatecznie do tego nie doszło. Rozumiem, że ten materiał to „Hymn to Darkness”? Dlaczego nie wydaliście go ostatecznie jako pełnoprawnego debiutu, a jedynie jako część kompilacji?

R.: Czas na wydanie tej kompilacji był idealny, a my uważaliśmy też że taka kompilacja jest świetnym sposobem na wypuszczenie naszego wcześniejszego, niewydanego materiału. Dla mnie ten materiał Archgoat ukazał się dokładnie w taki sposób, jaki uznałem za stosowny w tamtym momencie. To był zamrożony okres z 1994 roku i nie chciałem wydawać starego materiału jako nowej płyty. Dla mnie wydanie tej płyty po 20 latach nabrało właśnie takiego sensu i nadało nowego wymiaru temu albumowi.

O.: Z kolei dwa lata temu grecka Floga Records wydała boks z Waszymi albumami na kasetach, zatytułowany „Total Satanic Darkness”.Rozumiem, że to Wasze oficjalne wydawnictwo? Pytam, bo ponoć nie zawsze zespoły wiedziały o wydaniach swoich krążków przez Floga Records i koniec końców były one tylko bardzo dobrze wydanymi bootlegami…

R.: Zrobili to za moją akceptacją, w taki sposób jak samo sobie życzyłem, konsultując ze mną każdy detal. Nie wiem natomiast nic o tych przypadkach o których mówisz, nie będę więc komentował.

O.: W Polsce niesławą okrył się Wasz koncert w 2005 roku, podczas którego doszło do bójki z członkami Infernal War. Nie będę Cię wypytywał o szczegóły i powody tego zajścia, szczególnie że wiem, iż jesteście obecnie w dobrych stosunkach z członkami tego zespołu (sam Warcrimer określa ten incydent jako „chwilowym momentem staromodnej black metalowej przemocy – bezcelowym, ale zabawnym…”. Jestem jednak ciekaw, czy tego typu akcje zdarzały się Wam często? Bójki, agresywne zachowania i tak dalej?

R.: Już nie. Gdy byliśmy młodsi, byliśmy faktycznie trochę narwani, ale nie jest to coś, za czym tęsknię czy coś. Wszystko ma swoje miejsce i czas, widocznie wówczas był ku temu dobry czas. Wiesz jak to jest, chłopcy z jajami pełnymi testosteronu, któremu muszą dać upust. I tak to się potoczyło.

O.: W którymś wywiadzie powiedziałeś natomiast, że dzisiejszy black metal jest całkowicie inny niż stary black metal. Jak to mamy rozumieć? Bo ja na przykład znam trochę młodych kapel, które brzmią totalnie niczym stare załogi. I ducha mają podobnego – Tobie żadne takie nazwy nie przychodzą do głowy?

R.: Podkreślałem już kilka razy, że to nie muzyka czyni black metal tym czym on jest. Dawniej ludzie traktowali swoją muzyką bardziej serio, bo miała ona związek z kompozytorem oraz mentalnością liderów, a nie naśladowców. Uważam, że przede wszystkim tego brakuje dzisiejszym zespołom. Sam duch nie jest w stanie przełamać barier, które są zakorzenione w tych ludziach, a co najwyżej pozwoli im płynąć z prądem. Oczywiście trafiały się kiepskie wyjątki w dawnych czasach, podobnie jak obecnie trafiają się pozytywne wyjątki, ale generalnie tak widzę dzisiejszą scenę.

O.: Czyli średnio pozytywnie. Rozumiem więc, że black metal powinien znów powrócić do korzeni, być niezrozumiałym dla przeciętnego słuchacza, odrzucać go? Pamiętam, że kiedyś jakiś koleś skarżył się, że poszedł na Wasz koncert i został oblany krwią… To chyba nie jest do końca black metalowe być taką cipą, prawda? Nie sądzisz, że często przez takich idiotów black metal jawi się jako własna karykatura?

R.: Nie no, może i trochę rozumiem tych, co nie są najszczęśliwsi, gdy nagle są oblewani krwią na jakimś koncercie. To nie są zawody, kto zniesie więcej, a i ludzie mają różne preferencje. Z mojego punktu widzenia black metal powinien być przede wszystkim szczery. A ludzie boją się zazwyczaj tego, czego nie rozumieją. Dziś black metal został wypłukany ze swojej pierwotnej postawy, obecnie jest „społecznie akceptowalną” sztuką. Jego początki były jednak całkowicie inne, a on sam jako gatunek raczej odstręczał masy. Nie obchodzi mnie jak ludzie interpretują to czym jest black metal, tak długo jak pozostaje on czysty.

O.: To z innej beczki – na Waszym profilu na fejsie znajduje się sekcja „fan tattoos”. Pamiętam, że podczas Waszego krakowskiego koncertu mój znajomy zagadnął Was, pokazał dwie swoje dziary z motywami okładek Archgoat, w zamian podarowałeś mu pieszczochę. Czy kiedy zaczynałeś tworzyć pod szyldem Archgoat wiele lat temu spodziewałeś się, że maniacy w ten sposób będą oddawać hołd Twojej twórczości?

R.: Absolutnie nie, w dalszym ciągu bardzo mi to schlebia. Pamiętam Twojego przyjaciela, miło wspominam rozmowę z nim i wspólne piwo. Sam posiadam tatuaże, które w jakiś sposób są ważne i wiążą się z rzeczami, które wywarły na mnie wpływ, jestem więc w stanie zrozumieć takie osoby. Pamiętajmy jednak, że to Chris Moyen stworzył te okładki i rozumiem też, że są ludzie, którzy poprzez te tatuaże mogą oddać hołd jego sztuce, nie łącząc jej bezpośrednio z muzyką.

O.: No właśnie, mówiąc o waszych okładkach – ich autorem jest Chris Moyen, który w zasadzie nie potrzebuje żadnego wprowadzenia. Szczerze, nie wyobrażam sobie okładek Archgoat bez jego prac, a Ty?

R.: Nie chcę wydawać albumów bez rysunku Moyena na okładce. Wypuściliśmy tylko jedną siedmiocalówkę bez jego pracy, bo Chris był wtedy nieosiągalny. Ten artysta – Kiryll Svart – wykonał wówczas świetną pracę, która ponadto jest dla mnie bardzo osobista. Ja widzę to tak, że to co ja tworzę swoją muzyką Chris tworzy swoim piórem, obydwa potrafimy przekuć swoją pracę w coś, co ludzie od razu rozpoznają jako Archgoat.

O.: No uważam tak samo jak Ty. Wiem, że Twoje korzenie wywodzą się z grindu, a Carcass jest jednym z najważniejszych dla Ciebie zespołów. Ciekawym, czy nadal śledzisz co się dzieje w tym gatunku?

R.: Nie, w ogóle tego nie robię. Słucham tylko starych wydawnictw, bo grindcore przestał już być tym, czym był wcześniej. Zespoły ścigają się, kto zagra szybciej, ale brak im… jak to powiedzieć… brak im ducha. Jeśli posłuchasz „Reek of the Putrefaction” czy „Symphonies od Sickness” od razu usłyszysz ten specyficzny vibe, jak umami czy inne niewytłumaczalne gówno. Dociera to do mnie całkowicie, w przeciwieństwie do nowych wydawnictw z tego gatunku.

O.: Na koniec chciałem jeszcze zapytać o Twój pseudonim – Ritual Butcher. Skąd taka ksywa? Może się kojarzyć trochę z Twoją erą grindu, ale podejrzewam że może mieć też głębsze znaczenie, szczególnie że kilkakrotnie użyliście sampli z zarzynanymi świniami… Jakieś odniesienia do chrześcijaństwa?

R.: Noszę ten pseudonim od samych początków Archgoat, dziś oznacza dla mnie zupełnie coś innego, niż gdy go sobie wybierałem lata temu. On, jak wiele rzeczy w mojej filozofii, ewoluują i rozwijają się. Ale Twoja interpretacja jest akurat celna.

O.: No i miło. Ok, to tyle w takim razie, mam nadzieję że Cię nie zamęczyłem pytaniami. Hailz!

R.: Cała przyjemność po mojej stronie, bo pytania i cały wywiad były akurat bardzo dobre i przemyślane. Do zobaczenia w trasie.

Zdjęcia: Infernal Impressions

Oracle
17415 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

Skomentuj