Wydawca: Kyrck Productions & Armour, 2024
No nieźle. Dwanaście lat czekania na nowy krążek to jak wieczność. Scena już nie jest taka sama jak kiedyś. Black metal zdążył się już niemal w pełni zmienić w swoją karykaturę, a na horyzoncie brak godnych i prawdziwych następców. Wieczność. I wtedy wjeżdża Aptorian Demon, cały na czarno…
Nie, żebym pałował się Norwegami za każdym razem, ale to chyba jeden z nielicznych hordes na tym smutnym padole, który trzyma się klasycznej (czy jak kto woli: nidrosiańskiej) ścieżki norweskiego black metalu. I podczas gdy dajmy (nie szukając daleko na scenie nidros) takie Mare wjechało swoim przekombinowanym “Ebony Tower” w 2018 roku, tak teraz Aptorian Demon wjeżdża swoim “Liv tar slutt”, które jest po prostu świetne. Nie za długie, nie za krótkie. Takie skrojone w sam raz i przede wszystkim, w pełni black metalowe. Takie prosto z otchłani norweskich lasów początku lat dziewięćdziesiątych. Mamy więc tu miejsce i dla w pełni zagranego na gitarze akustycznej, transowego wręcz “Sviking”, jak i na wskroś blackowego “Når livet tar slutt” czy demonicznego, pędzącego niczym tytułowa wiedźma na miotle “Die Hexe von Buchenwald” z zajebistą partią basu. W ogóle ten instrument robi tu pierwszorzędną robotę, dając temu albumowi charakterystyczny sound i feeling, a wokale Storhetsvanviddets Mestera oraz KK tylko pogłębiają – i tak już sięgającą otchłani – czerń tego krążka. I pozostaje już tylko ten cholerny niedosyt, że wszystko tu zamyka się w niespełna dwudziestu ośmiu minutach tego na wskroś czortowego, wręcz satanistycznego grania, które w swej różnorodności zdecydowanie wybija się ponad obecną przeciętność w gatunku.
Co można więcej o tak krótkim “Liv tar slutt” napisać? To naprawdę świetny materiał, na którym Aptorian Demon kontynuuje drogę obraną na “Libertus” nie tracąc nic ze swojego charakteru. Fanatycy, jak i młodzi adepci tej sztuki na pewno to docenią.