Skip to main content

Była jakiś czas temu recenzja Sacrofuck, to przy okazji pomyślałem, że warto i podpytać o parę rzeczy. I szczerze mówiąc bardzo mnie cieszy, że odpowiadający mi, Critical Madness, rozgadał się, a ja dałem się wciągnąć w dyskurs, dzięki czemu możecie raczyć się bodajże najobszerniejszym wywiadem na Kejosie, i co najważniejsze jednak – nadal ciekawym. KU LEKTURZE!


B: Hailz na początek przedstawcie się ładnie i powiedzcie, co gracie, i takie tam. Nie no, żartuję. Akurat Sacrofuck jest znany wśród metaluchów, szczególnie za sprawą najświeższego pełniaka, o którym mówi się dużo i ładnie. Spodziewaliście się tak pozytywnego odzewu? Bo po prawdzie, negatywnych głosów nie słyszałem.
CM: Cześć. Bardzo podoba mi się ta inklinacja, że już wszyscy czytelnicy powinni nas znać, co, mam nadzieję, wywoła poczucie wstydu wśród odbiorców, którzy jednak nas nie znają. Znać profesjonalistę.  Ale do meritum – każdy zespół wypuszczający nowy album liczy na to, że stanie się z dnia na dzień gwiazdą podziemia. I będąc nieskromnym – uważam, że materiał który zrobiliśmy jest bardzo mocny, dodatkowo nagrany w stylu który obecnie nie jest zbytnio popularny. I mimo świadomości walorów Świętej Krwi odczuwałem pewne obawy – może nikt już nie potrzebuje agresywnego, wulgarnego death metalu na wysokim poziomie technicznym? Póki co, po wczesnych reakcjach, mam wrażenie, że nie tylko nam brakowało na polskiej scenie takiego grania.
B: To jaki styl obecnie w death metalu, w Twojej ocenie, uznać można za popularny i czym on się charakteryzuje?
CM: W moim odczuciu jest teraz kilka takich trendów, które niekoniecznie mają punkty wspólne. Na pewno jest sporo grania, które ja bym nazwał „piwnym oldschoolem”. Niekoniecznie tematycznie rozrywkowe, mogą śpiewać choćby o wojnie czy trupach, ale to takie granie, które osobiście uznałbym za emocjonalnie bezpieczne, nieforsujące tempa, z przebojowymi riffami, nawiązujące do Asphyx, Obituary czy Bolt Thrower. Przy czym ja nie mogę sobie tak ad hoc przypomnieć zespołów, które naprawdę umiejętnie nawiązywałyby do prekursorów. Przecież wspomniane powyżej grały w średnich tempach, ale mimo to dążyły do ekstremy. Proste, motoryczne riffy wyrywały flaki, grali jakby chcieli swoją muzyką mordować, swoje wkurwienie przelewali na muzykę w ich odczuciu najbrutalniejszą. W dzisiejszych zespołach grających podobnie pozostało kopiowanie ich formy, ale nie treści. Nie mówię, że nie lubię takiego grania, mogę potupać nogą na koncercie albo odpalić płytę ze streamingu, ale dla mnie to death metal tylko formalnie, nie ma tego, co stanowi clue tej muzyki.
Inna nisza, jednak mnie nieco bliższa, to to granie nawiązujące do spuścizny Incantation, chociaż mam wrażenie, że nieco ta fala już przygasła. Grób, ciężar, wisielcze melodie. Ja wolę, gdy blastów jest więcej, no ale ogólnie wolę szybkie granie. Po początkowym zachwycie na powrót „prawdziwego, brutalnego i mrocznego death metalu”, zacząłem odnosić wrażenie, że jednak w tak wąskiej stylistyce brakuje pierwiastka własnej tożsamości. No ale jak wpadnie, to zawsze chętnie przemielę, choćbym miał zaraz potem zapomnieć.
No i te death metale awangardowe, które lubię, gdy faktycznie awangardowe są, jednocześnie nie zapominając o staromodnej agresji, ciężarze i nucie przebojowości. Przecież niektórzy tak łamią ciągle rytmy, tak się zakręcają w swoich dysonansowych szaleństwach, że naprawdę w pewnym momencie zaczyna być to przewidywalne i bardziej by zaskoczyli jadąc nagle jakiś punkowy, motoryczny riff. Ewentualnie w ramach mieszania swojej muzyki z black metalem, zamiast jebnąć, to mamroczą nad kadzidełkami. No to nie moja bajka.


B: Od siebie powiem, że „Święta Krew” zasługuje na wszelkie pochwały, całusy i fikołki ze szpagatem, bo to Wasz, jak dotychczas, najdojrzalszy materiał. Z obskurnej piwnicy nastąpił wielki krok naprzód, by napierdalać ludzi na świeżym powietrzu.
CM: To co prawda nie jest pytanie, więc nie wiem czy mam odpowiadać, ale pozwolę sobie faktycznie wykorzystać miejsce na cyfrowych łamach periodyku. Jeżeli intencją było moje ustosunkowanie się do różnic między Ekstazą Upodlenia a Świętą Krwią, to służę wyjaśnieniem. Przy okazji poprzedniej płyty chcieliśmy ją opakować w niechlujne, piwniczne brzmienie, co skończyło się tym, że mnogość recenzentów z automatu stwierdziło, że jest to prymitywna łupanka, nastawiona jedynie na parcie do przodu, a teraz to hohoho, technika i finezja wdarły się w nasz sadystyczny hałas. W istocie jest tak, że największe różnice to różnice w brzmieniu właśnie i dbałości o wykonanie, natomiast same konstrukcje utworów czy zaawansowanie techniczne jest dość podobne. Tym samym zachęcam osoby, którym spodobała się Święta Krew do zapoznania się również z poprzednim albumem.
B: Hola! Trener Piechniczek mawiał: „finezja zabija piękno futbolu”, ale nie wspominał nic o death metalu. Przejęliście się zdaniem marud po „Ekstazie Upodlenia”?
CM: Nie nazwałbym tego przejęciem się, natomiast z każdej krytyki warto zawsze wyciągnąć jakieś wnioski. Wydaje mi się, że te wnioski były słuszne, bo dopracowanie warstwy brzmieniowej pozwoliło zwiększyć siłę rażenia i wyklarować przekaz.


B: Ponieważ torturami i zaawansowanymi technikami przesłuchań wydobyłem teksty z naniesionymi inspiracjami do każdego kawałka, to przyznaję, że te były zacne. Archgoat, Morbid Angel, Azarath, Angelcorpse. Wycisnęliście z ich muzyki, to co najcięższe, ale cieszy, że nie można żadną miarą powiedzieć, by była tam chamska zrzynka, co niestety często się zdarza.
CM: Tak, to nie jest chamska zrzynka, co niestety często się zdarza, ale nie u nas, co cieszy, bo wycisnęliśmy z ich muzyki to, co najcięższe.
B: Inspiracje, inspiracjami, ale liczy się produkt końcowy. W mojej ocenie, najbliżej mu do Stillborn zmieszanym z wczesnym Azarath, co jest świetne, bo nie dość, że ta stylistyka brutalnego, bezlitosnego wpierdol metalu idealnie Wam pasuje, to mało jest tak naprawdę w kraju hordów, które obecnie tak grają.
CM: Naprawdę, znakomite zdanie do recenzji, ale muszę przyznać, że wrodzona skromność pozwoli mi tylko uprzejmie się zgodzić z postawioną tezą.
B: Nie mogę też nie wspomnieć, że momentami poziom dziczy jest tak wielki, że podjeżdża to pod grind. Efekt zamierzony, czy raczej wesoły produkt uboczny?
CM: Znam zespoły grające grindcore, nawet w naszym wesołym kraju, a może nawet w naszym mieście, które moim zdaniem grają znacznie mniej dziką muzykę. Ale jeżeli pytasz czy wpływy grindowe są celowe czy przypadkowe, to możemy to ująć w taki sposób, który odnosi się do mojego pisania riffów – ja naprawdę nie zastanawiam się nad tym w jaką stylistykę mam się wpasować, zwyczajnie jakieś patenty zaczynają mi chodzić po głowie i nie analizuję czy są bardziej death, black, thrash czy war metalowe, czy może nie ma w nich za dużo grindcore’a. Liczy się to, czy dany riff brzmi tak, jakby chciał zdewastować słuchaczowi mordę. Wydaje mi się, że sporo zespołów powstając narzuca sobie nadmierne ograniczenia w stylu np. „będziemy grać oldskulowy death doom metal” lub jakąkolwiek inną stylistykę i będą się pilnować, żeby nie wychylić się z niej zanadto. U nas proces twórczy wygląda w ten sposób, że wrzucamy do gara wszystkie pomysły, które uznamy za zasadne, a potem staramy się nadać temu spójny charakter. Grindcore leży również w obszarze naszych inspiracji, więc jego wpływy są nieuniknione.

B: No właśnie, jakie były kulisy powstawania albumu?
CM: Kolejne wydawnictwa piszemy dość długo, bo selekcja materiału jest spora. Pierwsze numery to jakoś chyba bezpośrednio po Ekstazie Upodlenia, jeszcze w 2019 roku, natomiast gros tych, które trafiły ostatecznie na płytę, zgraliśmy we dwóch z Jerzym w 2020 roku, zamykaliśmy się w zamkniętej piwnicy w tym czasie, gdy nie wolno się było z nikim spotykać, a zwłaszcza w zamkniętych pomieszczeniach. Na etapie składania całości, koledzy używający gitar w sposób bardziej biegły ode mnie, oczywiście dołożyli też coś od siebie.
B: Muzyka to jedno, ale chwalę też za teksty. Przede wszystkim za to, że są w języku Piasta, a nie w angielskim. Nie kusiło, by zaśpiewać po brytyjsku (z takim eleganckim akcentem)? Wszak ponoć wszelkie treści są łatwiej przyswajalne dla słuchacza.
CM: Wszak to samiec wszy? Gdybym zaśpiewał po angielsku, to po pierwsze nie zadałbyś mi pytania o teksty po polsku. Po drugie – nikomu nie chciałoby się ich czytać i nikt by się nimi nie zainteresował, a nie po to się nad nimi męczę, żeby potem jeden z drugim stwierdzili, że to na pewno kolejne typowo metalowe bzdury niewarte uwagi. To trochę jak z ekshibicjonistą Niby robisz to dla siebie, ale jak nikt nie patrzy, no to lipa. No i ostatnia sprawa z tekstami po angielsku jest taka, że za cholerę nie chciałoby mi się uczyć angielskich tekstów. Polskich też mi się nie chce, ale jednak ostatecznie przychodzi mi to łatwiej.

B: Sporo osób sięga po teksty i je czyta, choćby dlatego by znaleźć w nich coś ciekawego, co uzupełni warstwę muzyczną, choć nie oszukujmy się – w tym gatunku często nie jest to jakaś ambitna literatura, choć zdarzają się godne perełki np. Dakhma. Chyba nie doceniasz zbytnio słuchaczy?
CM: Jest wiele osób, dla których zespół metalowy może śpiewać o kwiatkach, bo interesuje ich moc płynąca z muzyki. No i nic dziwnego, bo jednak często tekst jest tylko po to, żeby wokalista bełkotał jakieś słowa, a nie onomatopeje. Ja nie neguję podejścia ludzi, którzy olewają to co wokalista wykrzykuje, co więcej, należę chyba do pewnej mniejszości, która uważa, że muzyka sama z siebie ma własną treść, niezależną od tekstu. Zadaniem tekściarza jest ją odkryć i dopasować do niej słowa. A ja sam źle się czuję, gdy po czasie czytam jakiś swój starszy tekst i uznaję, że mogłem napisać coś zdecydowanie lepszego, więc podejmuję starania, żeby zaspokoić też własną próżność. No ale jest też cel nakierunkowany na słuchacza – staram się w odbiorcy poruszyć jego emocje. Jeżeli ktoś by stwierdził po lekturze, że dany utwór go poruszył, poczuł się źle, że udało mi się dotknąć jakichś jego lęków, emocji, zmusił do autorefleksji – to byłoby to dla mnie nobilitacją. Ale jeżeli ktoś moje teksty całkowicie oleje i będzie układał sobie w głowie własną treść na podstawie muzyki i ekspresji wokalnej, to ja nie mam z tym problemu, co więcej, dyskusja z odbiorcą na ten temat mogłaby być niezmiernie ciekawa.
B: A także chwalę za to, że inspirowaliście się w kilkoma prawdziwymi historiami. Szczególnie rusza „El Raval” (ależ to było skurwysyństwo), jak i „Maska”, bo to chyba ta historia, gdzie syn odciął twarz ojcu i zakładał ją przed własnym dziadkiem? Jeszcze chyba „Trumna” jest właśnie oparta na faktach, ale nie kojarzę tej akcji z mediów.
CM: Trumna jest o pewnej Joannie, którą chwilę po ślubie mąż raczył zadusić i wrzucić do jakiegoś bajora. Młodziutka dziewczyna, miała 23 lata. Zresztą świr który ją zamordował był jeszcze młodszy. Makabryczna przewrotność tej historii leży w tym, że po wyłowieniu jej szczątków rodzina postanowiła na rzecz właściwego pogrzebu położyć je w białej trumnie oraz ubrać w sukienkę i pantofle takiegoż koloru. Rozumiejąc ich intencje wyobraziłem sobie te czynności na zwłokach, które ponad 20 lat spędziły w wodzie.
A, proces jej męża to podobno pierwszy polski proces poszlakowy w sprawie morderstwa. Dostał 15 lat, już wyszedł, ale po wolności nie chodzi, bo raczył zakończyć swoje życie w niewyjaśnionych okolicznościach.

B: Brutalna muzyka, brutalne teksty. Jest właściwie gdzieś granica? Czy jest coś, co uwiecznienie w muzycznej formie byłoby dla Was posunięciem się za daleko? Kwestię dziecięcą dość „ostrożnie” poruszyliście właśnie w „El Raval”, ale już czy byłoby przegięciem nagranie kawałka o Trynkiewiczu, bądź o tej babce, która trzymała martwe dzieci w beczkach?
CM: Nie zastanawiałem się nad tym. O brutalnych gwałtach na dzieciach śpiewałem na splicie z Putrid Evil i Execution of Light, polecam. Nie wydaje mi się zresztą, żeby taka granica, co do tematyki istniała. To raczej kwestia sposobu ujęcia tematu. Groteskowa, przesadzona brutalność nastawiona wyłącznie na wartość wynikającą z próby szokowania odbiorcy, to raczej nie moja bajka, staram się opisać historie które niosą za sobą jakąś głębszą treść. Choćby tą treścią była eksploracja popierdolenia, jakie może się pojawić w ludzkim łbie. Wiesz, staram się podchodzić do tematu poważnie, często pisząc teksty próbuję wczuć się w sytuację kata albo ofiary, nie robię sobie z tego żartów. Uważam, że traktując to w ten sposób nie ma takiego tematu, którego nie wolno albo nie wypada poruszyć.
B: Metal, metalem, ale tego typu tematyka w tekstach uświadamia mi dobitnie, że tak naprawdę zło i czysty Diabeł tkwią w ludziach, bo życie pisze taki scenariusze, że można nie spać po nocach.
CM: Po raz kolejny chciałem silić się na drobne złośliwości pisząc, że to nie jest pytanie i po prostu się zgodzić, ale że w sumie to ciekawa myśl, to sobie daruję i rozwinę ze swojej perspektywy. Nie jestem człowiekiem wierzącym w żadne magiczne opowieści, raczej bliższa mi skrajnie naturalistyczna wizja świata. Mamrotanie nad kadzidełkiem, modły do postaci którymi ludzie setki czy tysiące lat temu próbowali tłumaczyć sobie to co widzą, ewentualnie jakieś inne filozofie, które im bardziej są niespójne, tym większą próbuje nadawać im się w mętny sposób głębię, to raczej nie moja bajka. Owszem, mogą być atrakcyjne, płyty z taką muzyką często są udane i gdyby mnie to raziło, to nie słuchałbym metalu, ale szczerze powiedziawszy historyjki o diabłach, demonach czy pogańskich bóstwach ciężko traktować mi poważnie. A ja swoją muzykę traktuję poważnie, więc piszę o innych rzeczach. Pewnie wielu prywatnie ma poglądy podobne do moich, figury diabła używa metaforycznie, ale ja nie odczuwam takiej potrzeby, wolę nazywać rzeczy po imieniu.
A teraz moje pytanie – dlaczego uważasz, że te teksty pokazują jakieś zło i diabły? Zło i dobro to, moim zdaniem, wyłącznie konstrukty społeczne. Kojarzysz jakieś zwierzęta stadne, które nie wykształcają w ramach swoich grup wzorców zachowań, których członkowie powinni przestrzegać? A w przypadku samotników? Dla nich jedyny kodeks moralny to przetrwanie, mimo że pewnie w określonych sytuacjach i takie zwierzęta mogą wykazać się czymś, co człowiek uznałby za empatię. To prowadzi do konkluzji, że koncept dobra i zła przynależny jest gatunkom, których przedstawiciele są zbyt słabi, aby prowadzić życie w pojedynkę, w sposób niezależny od stada. Moralność nabywamy w drodze tresury, jako zbiór zachowań pożądanych w społeczeństwie (zwróć uwagę, że nawet w kwestiach zasadniczych, takich jak prawo do życia, w różnych społecznościach może się ta moralność różnić), a tresurę nazywamy wychowaniem, bo lubimy dla swojego gatunku tworzyć osobny zakres pojęć, bo przecież podobno język tworzy rzeczywistość. Zauważ, że tresura ta jest tak skuteczna, że postrzegamy często moralność właściwą ludziom jako coś lepszego i wzniosłego, podczas gdy w istocie jest skuteczną strategią przetrwania.
B: Interesujące. Sięgnijmy do najjaksrawszego przykładu, czyli „El Raval”, opisującego bestialski proceder wykorzystywania małoletnich. Wykorzystywanie słabych i degeneracja bogatszych, czyli silnych. Sprowadzasz te pojęcia do konstruktów społecznych wskazując na okoliczności, iż jest to narzucony schemat dla grup, w których samotna jest jednostka jest słaba. Dość spore uproszczenie, biorąc pod uwagę, że jako człowiek, gatunek, co do zasady, najinteligentniejszy wśród zwierząt, by wejść na wyższy szczebelek niż choćby szympans. Koncepty te są rudymentarne, bo odróżniają nas właśnie od zwykłego, dzikiego zwierzęcia kierującego się instynktem. Także w gatunku ludzkim są jednostki silne i niezależne od grupy, a jednak zachowujące moralność. Jeśli więc popatrzymy na te przykłady, gdzie dana jednostka, bądź grupa podejmuje działania całkowicie sprzeczne z ogólnie przyjętym konceptem dobra oraz zła, to co w takim razie jest przedstawione właśnie w takich tekstach, jeśli nie zło w swojej istocie?
CM: Co jest przedstawione? W tym tekście akurat są przedstawione pewne interesujące wydarzenia historyczne. Widzisz, muszę sprostować Twoje twierdzenie, bo nie potrafię się zgodzić z tym, że „w gatunku ludzkim są jednostki silne i niezależne od grupy”. Od grupy tak, ale nie od społeczeństwa. Oczywiście, człowiek nie jest zwierzęciem dzikim, odwołując się żartem do takiej systematyki, można powiedzieć, że człowiek to zwierzę wykazujące syndrom udomowienia. Możesz być milionerem niebaczącym na innych albo srogim, black metalowym mizantropem, ale dopóki nie jesteś całkowicie samowystarczalny – samemu nie zapewniasz sobie materiału na schronienie i ubranie, samemu nie wyhodujesz albo nie upolujesz sobie pożywienia, no to jednak funkcjonujesz w społeczeństwie. Możesz od niego stronić, natomiast korzystasz w mniejszym lub większym stopniu z jego dobrodziejstw, a co za tym idzie, przynajmniej w pewnym stopniu, musisz stosować się do zasad przez to społeczeństwo przyjętych. Ludzkość nie osiągnęła obecnego poziomu za sprawą silnych, niezależnych od grupy jednostek, a za sprawą współpracy, a żeby ta współpraca mogła zaistnieć, to grupy te musiały wykształcić pewne zasady. Niemniej, rozwój technologiczny ludzkości sprowadza się do skuteczniejszego zaspokajania potrzeb takich samych jak potrzeby szympansa. Potrzeba bezpieczeństwa, zdobywania pożywienia i przekazywania genów. Chyba szympansy nawet cenię pod pewnymi względami nieco wyżej niż ludzi – nie prowadzą tego typu jałowych dysput.
Kwestia dobra i zła są umowne, to jedynie koncepty społeczne. Przyjmujemy, że morderstwo jest aktem wyczerpującym znamiona zła. Ale czy we wszystkich społeczeństwach tak jest? Co więcej, czy każde pozbawienie życia również w naszej kulturze jest czymś złym? Ciebie oburza historia „czarownicy”z El Raval, ale zwróć uwagę, że jej działalność zaspokajała potrzeby elit. Ówcześni wyżej cenili potrzebę posiadania eliksirów czy talizmanów zapewniających zdrowie czy młodość niż życie plebejskich dzieci. Jednocześnie, zdecydowana większość społeczeństwa nie ma problemu z tym, że np. zamorduje się krowę wyłącznie po to, żeby z jej skóry zrobić kurtkę albo buty. Przyznasz chyba sam, że wieczna młodość stoi wyżej w hierarchii ważności niż kurtka, prawda? Oczywiście, tu też przemawia szowinizm gatunkowy, łatwiej nam się utożsamiać i odczuwać empatię wobec istot nam podobnych, ale choćby religijny hindus byłby oburzony, dla niego prawdopodobnie życie krowy byłoby znacznie wyżej niż życie człowieka z najniższej kasty. Dla weganina oba życia byłyby ważne tak samo. Dlaczego uważasz, że Twoja moralność jest lepsza niż ich? W historii świata jest wystarczająco dużo przykładów na to, że jest to kwestia względna. Rzecz jasna dla społeczeństwa znacznie lepszym jest pogląd prezentowany przez Ciebie – że istnieje obiektywne zło i dobro. A ludzie, co do zasady chcą być dobrzy i akceptowani, więc jeżeli w to wierzą, to istnieje większe prawdopodobieństwo, że będą stosować się do zasad przyjętych przez społeczeństwo. Zatem dochodzimy do konkluzji, że jesteś dobrym człowiekiem, a ja złym, bo kwestionuję pewne dogmaty. Nie zmienia to faktu, że dla własnej wygody i spokoju respektuję znaczącą większość przyjętych norm społecznych, bo w ten sposób życie dla wszystkich wokół i mnie samego zazwyczaj jest milsze, przyjemniejsze i obarczone mniejszą ilością stresu.
B: Przy okazji, widzę że i trafiła się przyjemna nutka BDSM, choć nie jest to jeszcze poziom Witchmastera bądź Animy Damnaty. Oparte na doświadczeniach, czy raczej na luźnych fantazjach? Proszę się nie wstydzić.
CM: Na tyle, na ile znam teksty jednych i drugich, odnoszę wrażenie, że ich teksty są celowo przerysowane i groteskowe. Chociaż oczywiście wiem, że są na świecie mocno wykręceni ludzie, którzy dla osiągnięcia satysfakcji zrobią naprawdę wesołe rzeczy, zatem nie twierdzę, że ci nieco starsi koledzy po fachu walą w tekstach nierealnymi, przesadzonymi fantazjami. Ja chciałem napisać tekst, z którym każdy będzie mógł się utożsamiać.
Żona kazała mi napisać, że teksty dotyczące tej tematyki oparte są na doświadczeniach, a nie tylko fantazjach.


B: Nowy Rok, Nowy ja. W Waszym przypadku, to nie tylko nowy pełniak, ale i choćby nowy wydawca. Z szeregów Putrid Cult przenieśliście się do Potężnego Wydawcy, czyli Godz ov War Productions. Co stało za tą decyzją i czy na wkupne Greg kazał Wam wypić po szklance jego legendarnego bimbru oraz wypalić wagon fajek?
CM: Godz ov War to naszym zdaniem obecnie najlepsza krajowa wytwórnia zapewniająca dobrą promocję materiału. Greg angażuje się w promocje swoich kapel, wyrobił sobie też markę labelu, który wydaje płyty o odpowiednio wysokiej jakości. Nie wszystko w katalogu mi odpowiada, ale nie można zaprzeczyć, że zdecydowana większość pozycji, to granie nietuzinkowe. Obyło się bez przekupywania używkami.
B: Porównując także info z wkładki płyty, a to co hula po sieci, to widzę też, że zmieniły się pseudonimy. Skąd taka decyzja?
CM: Ja na każdej płycie używam innego, bo mnie to bawi, chociaż ten spodobał mi się bardzo. Do tego samego namówiłem kolegów. To tylko ksywki na płytę, a nie jakieś rytualne imiona nadawane w pełni księżyca i zapisane krwią w czasie homoseksualnej orgii. Jeżeli liczyłeś na niezwykłe historie związane z pseudonimami, to muszę Cię z przykrością rozczarować.
B: Powiedzcie też, jakie były kulisy powstawania albumu?
CM: Utwory zostały podyktowane przez nieznane siły wyższe podczas pradawnych rytuałów. Siedzieliśmy zaklęci w kręgu pentagramu i mądrość sama na nas spływała.
B: Trzeba przyznać, że „Święta Krew” miała promocję po skurwysynie, bo dzięki trasie z Ragehammer, która wywołała niemałe kontrowersje w związku z plakatem promującym harce. Ktoś tam na żywo próbował Was atakować przed lub po koncertach, niczym jakiś paladyn?
CM: Tak, nie bezpośrednio nas, natomiast pod sceną widziałem ludzi zachowujących się agresywnie wobec siebie nawzajem. Spocone grubasy i wychudzone szczawie przepychały się między sobą, machały włosami, a jak który nie miał, to pięściami, ale chyba niestety nikomu nie stała się krzywda. To jedyna przemoc jaką zaobserwowałem w czasie tych trzech wieczorów. Koledzy z zespołu, którzy występowali jako pół składu Devilpriest, nie wspominali, żeby podczas trzech kolejnych koncertów ktoś ich odwiedzał ze złymi zamiarami.

B: W sumie bawi trochę, jakie potężne zesranie nastąpiło nie tylko ze strony typowo katolików (bo to oczywiste), ale i niektórych metali, którzy kręcili nosem, że „ojej za daleko” oraz, że „Pioter z Vater by tego nie zrobił”.
CM: A my zrobiliśmy. I co?
B: Na potrzeby płytki dołączono też dwie niezłe fotki. Gdzie to takie fajne ruiny kościoła znaleźliście?
CM: Moja żona jest w chyba dość dużym stopniu rozpoznawalna w środowisku urbexowym, czyli ludzi włóczących się po ruinach i pustostanach, więc namiary na tego typu miejscówki mamy pod dostatkiem. Odrobina prywaty – pozwolę sobie polecić jej bloga W starym murze zapisane.
B: Przy okazji, nie było wesołego przypału, że majstrujecie do sesji, wieszacie ten worek ze zwłokami, a tu ktoś Was przyłapuje na tym i ucieka z krzykiem?
CM: Nie, idąc z tym workiem i z całym tym majdanem, mieszkańcy sąsiadujących z kościołem nieruchomości pytali o to, czy idziemy na sesję zdjęciową. No trudno to było ukryć. Życzyli powodzenia, ale z drugiej strony podobno obecnie lokalizacja jest zabezpieczona i nie jest już dostępna.

B: To jakie macie plany na przyszłośc z Sacrofuck? Epka, split ze Stillborn i Azarath, a może prace nad kolejnym pełniakiem?
CM: Mamy napisanych kilka utworów, trzeba je ograć. Póki co skupiamy się na promocji Świętej Krwi. Teraz priorytet to koncerty, na robienie nowych rzeczy przyjdzie jeszcze czas, chociaż jak wspomniałem – powoli coś się w tym kierunku dzieje.
B: Przy okazji, widzę, że pojawił się klip utworu „Maska”. I jak jest pewien, stereotyp, że klipy w metalu są krindżowe, to u Was jest całkiem nieźle. Skąd pomysł na klip i jakie były kulisy jego powstania?
CM: Na samym początku chcieliśmy zrobić lyric video, wraz z luźnymi wytycznymi i tekstem utworu podrzuciliśmy go wykonawcy. Jego wizja była nieco inna, jako luźna impresja na temat mrocznego charakteru muzyki i tego o czym ona opowiada. Fabuła obrazu to raczej ciąg skojarzeń, niż zdarzeń.

    B: Jeszcze ładnie pod finisz zdradźcie, co tam się u Was kręciło podczas odpisywania na pytania. Oraz płyty, ale nie z poprzedniego roku, ale te na które czekacie w 2024!
    CM: Tak się złożyło, że obie raty odpisywania spędziłem w ciszy, ale ostatnio często słuchałem Drawn and Quartered, Perdition Temple, trzeciej płyty Throneum, mam nawrót fazy na Van Der Graaf Generator, przerabiam kolejne koncertówki Franka Zappy i odpały Lesa Claypoola. A, przy okazji wypuszczenia Świętej Krwi Greg wypuścił też drugi album Soulless Carrion i bardzo mi ten materiał odpowiada. Na nowe płyty nie czekam, najlepiej gdyby nikt niczego nie wydawał do wypuszczenia kolejnego naszego materiału.
    Dla odmiany w czasie dokonywania korekty tekstu coś sobie włączyłem, a był to zeszłoroczny Outer Heaven – Infinite Psychic Depths. Zdecydowanie najlepszy death metal roku 2023.
    B: Na koniec jeszcze, bo zapomniałem, przybliżcie kulisy powstawiania albumu!
    CM: Cieszy mnie, że w końcu to pytanie padło. Szczegóły powstania zostały dokładnie przedstawione w audycji radiowej w Radiu Ostrowiec – wydaje mi się, że trzykrotnie koledzy o tym opowiadali. Możecie odsłuchać w Internecie!
    B: I ostatnie słowo należy do Was!
    CM: Zauważyłeś, że często zamiast „ugh” w utworach krzyczę „chuj”?

    Bart
    649 tekstów

    Przemądrzały, gruby chuj. Miłośnik żarcia, alkoholu i gór, któremu wydaje się, że umie pisać.

    Skomentuj