Skip to main content

Wydawca: Third Eye Temple

Wielu rzeczy mogłem się spodziewac, ale nie tego, że Świątynia Trzeciego Oka wyda dum metal. Black, albo prędzej jakiś plugawy death? Bardzo! Ale jednak oto jesteśmy.

Rites of Regress to świeże truchło na scenie. Podług informacji prasowej hordes mieni się siedzibą w Norge, ale jest w nim spora doza Piastowskiej Siły. Wspomniałem już powyżej, że będzie to doom metal, ale nie liczcie na śpiewny Candlemass, czy chwytliwego MAGa. Tempo jest tu tak powolne, że zahacza aż o sludge. Jeśli miałbym wskazać podobieństwa, to momentami mam przed „uszami” Triptykon, który wywoływał u mnie podobne uczucia zatrzymania czynności życiowych oraz przetaczania się przez słuchacza, niczym czarny monolit.


Już pierwszy kawałek, „Ciernie” dobitnie wgniata w ziemię pokazując, z czym będziemy mieli do czynienia. Bezlitośnie ciężkie gitary oraz bas, podlane krzynę charczącym wokalem oraz niespieszną pracą perkusji. Dalej wjeżdża „The Pentagram”, w którym ceremonia umierania trwa nadal, choć tym razem przybiera okultystyczne szaty, bo kawałek jest oparty na tekście Aleistera Crowley’a. Całość nabiera jednak kolorów w trzecim utworze, jakim jest „Pętla”. Klimatyczne wstawki z świetnego „Palimpsestu” (polecam seans!) doskonale komponują się ciężarem oraz beznadzieją sączącą się z głośników. To właśnie w tym kawałku czuć najmocniej potencjał Rites of Regress. Jest ten kroczący ciężar, który przyspiesza w średnie tempo, by znów zwolnić niczym po solidnej dawce heroiny. Świetne. Album zamyka „Do końca w czerń” kąsające złowrogim, rzecz jasna masywnym, riffem oraz chyba najlepszym tekstem ze wszystkich utworów na płycie, zasiewajac ziarno beznadziei.


Pochwalić muszę zdecydowanie jakość dźwięku. Każdy kawałek, mimo masy takiej, że wypierdzi Wam głośniki, brzmi, jak żyleta, co pozwala w pełni cieszyć się najmniejszym detalem tej uczty skazańca. Z miłym zaskoczeniem przyjmuję również fakt, że „Dust” się nie dłuży. Mimo specyficznego gatunku i z pozoru jednostajnych dźwięków, przez te pół godziny ani razu nie czułem zmęczenia lub znużenia. Zastrzegam przy tym, że to nie jest album do posłuchania w tle na odprężenie. Jego grobowy i mocno duszny klimat wywołują raczej poczucie dyskomfortu, co poczytuję za plus, bo nie ma nic gorszego niż muzyka pozostawiająca słuchacza obojętnym.


Minusy też są. Wokal mógłby być bardziej grobowy. Tragedii nie ma, nie zrozumcie mnie źle, ale przy tym rodzaju muzyki oczekiwałbym czegoś bardziej ponurego, niczym zgrzyt odsuwanej płyty grobowca. Trochę też przydałoby się pracy nad tekstami. Wiadomix, to metal, nie oczekuje się od płyty cudów na kiju w warstwie tekstowej, ale mogłyby być trochę bardziej przejmujące, choć to może tylko ja jestem takim wybrednym gnojem. HA!


Konkludując, Rites of Regress zrzuciło na słuchaczy gigantyczny nagrobek trafiając elegancko w cel. Wielbiciele tego typu gatunku powinni w te pędy zaopatrzyć się w płytę, ale i pozostałej części czytelników polecam obcowanie z nią, bo jeden z ciekawszych debiutów w tym roku. Albowiem jest CIENSZKO.


Ocena: 7/10

Bart
650 tekstów

Przemądrzały, gruby chuj. Miłośnik żarcia, alkoholu i gór, któremu wydaje się, że umie pisać.

Skomentuj