Skip to main content

Dobrze jest wrócić. Jadąc na piątkowy koncert uświadomiłem sobie, że ostatnia wizyta w Progresji miała miejsce w grudniu 2019 roku. Przed pandemią i całym szaleństwem z nią związanym. Co prawda we wrześniu 2020 roku miałem okazje zobaczyć koncert Vader w towarzystwie Marduk i Ragehammer, ale to było na terenach plenerowych, za klubem. Powrót do miejsca, w którym przeżyłem wiele niezwykle pozytywnych chwil wywołał coś na kształt wzruszenia i zmusił do refleksji nad przemijaniem i ulotnością rzeczy materialnych.

Ale dość tego, przejdźmy do mięcha, było go sporo.

Po wejściu do klubu i powiedzeniu szatni szybki rzut oka na merch. Stoisko Vader imponujące, dla każdego coś miłego, zarówno jeśli chodzi o odzież jak i płyty na różnych nośnikach. Z przyjemnością odwiedziłem stoisko Mentor, gdzie uzupełniłem swe zbiory o ich ostatnią płytę „Wolves, Wraiths and Witches”. Przy okazji zamieniłem kilka słów z Wojtkiem. Głównie o remake horrorów, co wpisuje się w klimat ich twórczości.

Została tylko chwila na przepłukanie gardła wysokojakościowym piwem i ceremonię możemy zacząć.

Jako pierwszy zaprezentował się Mentor. Pierwszy support może mieć pod górkę, bo a to publiczność nierozgrzana, a to brzmienie może być nie do końca udane. W tym przypadku wszystko idzie w odstawkę, bo muzyka zespołu idealnie nadaje się do prezentacji scenicznej. Przyznam, że wiele lat temu, po przesłuchaniu ich debiutanckiej płyty nie zrobili na mnie wrażenie. Przełomem był koncert, co ciekawe grany również w Progresji w ramach Merry Christless, podczas którego Mentor mną pozamiatał. I tamte chwile sprawiły, że zostałem gorliwym wyznawcą. W piątkowy wieczór zespół miał do dyspozycji tylko pół godziny, ale wykorzystał każdą sekundę tego czasu. Energia, wpierdol, żywioł.

Z Dopelord znamy się ponad dziesięć lat. Obserwowałem bezpośrednio narodziny tej grupy, pierwsze sukcesy i w następstwie konsekwentną wieloletnią pracę, którą członkowie grupy wykonali, by osiągnąć obecny status. A jest to – ni mniej ni więcej – status wręcz gwiazdorski w swojej niszy. Od inspiracji Electric Wizard i grania po lubelskich squatach do rozpoznawalnego brzmienia i popularności w całej Europie i poza nią. Dopelord to także koncertowa bestia, nie biorą chłopaki jeńców, nie ma łatwo. Zaczęli od „The Witching Hour Bell” z ostatnie płyty, numer, który rozwija się powoli, dostojnie, by przywalić w pewnym momencie. Idealny koncertowy opener. A to niejeden as w talii Dopelord, który mieliśmy okazję usłyszeć. Refren „Hail Satan” zachęcił publiczność do chóralnych śpiewów, podobnie jak fragmenty „Addicted To Black Magic”. Na sam koniec setu pojawił się mój ulubiony numer zespołu czyli „Reptile Sun” pochodzący ze wspaniałego albumu „Children of the Haze”. Całość występu doskonała. Brzmieniowo, klimatycznie, dobór repertuar wręcz idealny. Dopelord potwierdził, że jest zespołem kompletny, zarówno na płytach, jak i w wersji scenicznej. Klusek nie byłby sobą, gdyby nie rzucił też żartu. Tak razem było to „Nazywamy się Dopelord, przyjechaliśmy z Pragi Północ”.

O koncercie specjalnego gościa wieczoru, czyli grupy Azarath niewiele mogę napisać. Bardzo lubię ten zespół, gdy zaczęli grać niezwykle starałem się skupić na tych dźwiękach, ale chyba występ Dopelord wprowadził mnie w zupełnie inne klimaty. Po dwóch utworach udałem się na pogaduszki ze znajomymi. Azarath zagrał świetnie, z mocą i potęgą, ale tego konkretnego wieczoru nie był to przekaz skierowany do mnie. Koledzy, których później pytałem stwierdzili, że był to udany koncert.

Czas na główną gwiazdę wieczoru.

Vader zaczął od „Wyroczni”. Cover jako oddanie hołdu Romanowi Kostrzewskiego. I należy podkreślić, że była to najdoskonalsza forma szacunku jaką dla ojca polskiego metalu mógł wyrazić zespół. Nie było to jedyne wspomnieniu u uhonorowanie osób które niestety od nas odeszły. Mniej więcej w połowie koncertu Peter zaprosił na scenę Maćka Taffa i wspólnie wykonano „Heavy Metal World” jako wspomnienie Andrzeja Nowaka, wieloletniego gitarzysty TSA. Duch tych, którzy opuścili nasz łez padół unosił się gdzieś tam, a my mogliśmy oddać im swoją łzę. Poza tym Vader przyłoił tym co najlepsze. Cztery numery z „De Profundis”, poza tym numery znane i lubiane. Z ostatnie płyty samo sedno „Info Oblivion” czy „Shock and Awe”, z demówki „Necrolust” usłyszeliśmy „The Wrath”. Pod koniec koncertu włączyła się opcja polskojęzyczna i pojawiły się „Tyrani piekieł” i „Przeklęty na wieki”. Na bisy „Wingsu” i zabijające „Cold Demons”.  Zespół jest w wielkiej formie, co miałem okazję stwierdzić już na plenerowym koncercie o którym wspomniałem na początku relacji. Co cieszy, bo album” Solitude In Madness”, oprócz wpadki z coverem Acid Drinkers, zwiastował (nomen omen) powrót do formy, co przełożyło się na koncerty. A głód tychże sprawia, że muzycy dają z siebie wszystko. Vader na scenie to maszyna do zabijania. Oby ten stan trwał jak najdłużej. Dodatkowym smaczkiem są efekty pirotechniczne i oprawa wizualne. Pełen profesjonalizm, miło popatrzeć.

Koncertowy wieczór w warszawskiej Progresji był zaspokojeniem moich potrzeb. Przez ostanie miesiące uczestniczyłem w wydarzenia muzycznych ograniczonym do lubelskich imprez z cyklu Thrash Attack, oraz kilkoma innymi, ale wszystkie one były dość kameralne. Czułem, że brakujemy mi większej sceny, innego zestawu wykonawców. Wszystko to otrzymałem 18 lutego 2022 roku. Doskonała impreza, którą wspomniał będę jeszcze długo.

Trasa Vader z towarzyszeniem Dopelord i Mentor to niezwykle udane przedsięwzięcie. Połączenie, wydaje się, różnych muzycznych światów ma sens. Słuchacze otrzymują trzy zespoły znajdujące się w doskonałej formie. Rozrzut stylistyczny uważam za zaletę, bo te niby odmienne muzyczne światy i tak mają wspólny korzeń. A jeżeli dostajemy muzyczną podróż o najwyższej jakości to nie pozostaje nic innego jak tylko przyklasnąć. Oby tego typu wydarzeń było więcej.

Michal Wolski
3 tekstów

Newsy

Nowy materiał Upir

OracleOracle12 kwietnia 2012

Skomentuj