Wydawca: Bestial Invasion Records
Jako nadworny, kejosowy recenzent albumów Riotor mam przyjemność przedstawić Wam czwartą odsłonę pełnowymiarową tej kanadyjskiej komandy.
Kiedy to zleciało? Pamiętam jakby to było wczoraj, że robiłem z nimi wywiad, zerknąłem na stronę i okazało się, że on ma ponad dekadę. A ci dalej trzymają się swojego thrash metalu. I dobrze. Bardzo dobrze wręcz, bo mimo że w ogóle nie odkrywcza, to muzyka Kanadyjczyków jest cały czas na wysokim poziomie. Nic się u nich nie zmienia od lat – niemiecki thrash metal gości w ich sercach i wątrobach, w każdym razie w przeważającej części. To nikt inny jak rok 1985 dzwoni właśnie do Was i pyta gdzie się podziała jego dżinsowa katana z ręcznie malowanym logiem Kreator i patchami Destruction czy innego Assassin. I co w tym złego? Czy każda kapela musi na nowo odkrywać koło, proch albo recepturę piwa? No nie, skoro ktoś to już raz zrobił to można też przecież zrobić wariację na ten temat. Riotor tak właśnie robi i wychodzi im to naprawdę dobrze. Na tyle dobrze, że każdy z ich krążków łykam bez popitki i nawet się nie wykrzywię. Te numery są napisane według szablonu: zajebisty riff, zajebisty riff, skandowany refren, zajebisty riff, solo, skandowany refren, zajebisty riff. I mi to pasuje. Są dni, gdy potrzebuję wyciszenia, są też takie, w których potrzebuję na przykład jebnięcia w szczękę. O tym pierwszym z Riotor nie pogadam, ale o drugim jeszcze kurwa jak!
Jeśli więc potrzebujecie teraz właśnie takiego grania, a nie chcecie po raz enty odpalać „Endless Pain” to sprawdźcie sobie właśnie „Recrudescence of Darkness”. Jest dobrze.
Ocena: 8/10
