Wydawca: Malignant Voices Productions
Po niespełna trzech latach powraca krakowski black metalowy Ashes. Ja wiem, że słysząc połączenie „krakowski” + „black metal” spodziewacie się, że zaraz wjedzie mało wybredny żarcik o klamerkowym black metalu, ale jeśli tak – Wasze niedoczekani. „Gloom, Ash and Emptiness to the Horizon” pokazuje, że nie ma się z czego śmiać.
Dosłownie. Jeśli nie kojarzycie ich debiutu, to gwoli uzupełnienia waszej wiedzy na wstępie napiszę, iż był on silnie inspirowany wczesną Katatonią, Burzum czy Forgotten Woods. Wraz z drugą płytą raczej niewiele się zmieniło – jeśli już, to na smutniej i depresyjniej. Nastąpiły też pewne zmiany w składzie, ale że tak się wyrażę – wszystko zostaje w rodzinie. Na wokalu Andrzeja zastąpił Lazarus, czyli gardłowy znany z Medico Peste na przykład. Moim zdaniem jego wokal oraz umiejętności doskonale pasują do muzyki Ashes, niczego nie ujmując poprzedniemu wokaliście. Lazarus wokalem operuje po prostu szerzej, w większej ilości barw. Inna rzecz – w jakiś tam sposób przywołuje to skojarzenia właśnie do Medico Peste (szczególnie, że praktycznie obecnie cały skład Ashes działał od samego początku w wymienionej kapeli). Muzycznie jednak to nadal jest black metal inspirowany Burzum oraz depresyjną odmianą black metalu. Na moje ucho słyszę tu mniej nawiązań do Katatonii, więcej natomiast do klasyki gatunku. Nieznacznie, ale jednak. Poprawiło się równocześnie brzmienie. Z drugiej strony, mnie naprawdę podobał się debiut Ashes i porównując te dwie płyty trudno mi jednoznacznie powiedzieć, że „Gloom, Ash and Emptiness to the Horizon” jest jakościowo lepsze od poprzedniczki. Pomimo pewnych zmian, które generalnie mógłbym nazwać kosmetycznymi, forma tej muzyki, przekaz, emocje – to wszystko nie uległo zmianie. Nie na tyle drastycznej w każdym razie, bym mógł ocenić dwójkę wyżej lub niżej od „Ashes”. Choć może, jeśli wszystkie utwory byłyby takie jak zamykający całość „IV” to myślę że moja odpowiedź na pytanie „czy nowy album jest lepszy?” byłaby twierdząca. Ten utwór to najlepszy kawałek na płycie i bardzo bym sobie życzył, aby kolejny krążek poszedł właśnie w tym kierunku – ponury, smutny, ale też doskonale zaaranżowany (posłuchajcie bębnów w okolicach na przykład czwartej minuty). Wybija się na tle pozostałych trzech utworów, które też przecież są bardzo dobre. Trochę to wypada tak, jakby zespół dopiero w nim pokazał, na co tak naprawdę ich stać. Moim zdaniem dobrze wróży to na przyszłość.
I chyba za tę końcówkę daję dwójce pół punktu więcej w porównaniu do debiutu. Niemniej jednak uważam, że to jedna z lepszych pozycji jakie ukazały się w tym roku w black metalowym podziemiu. Spokojnie możecie sprawdzić i na pewno się nie zawiedziecie.
Ocena: 8,5/10
