Wydawca: First Wave Only
Armagh poznałem podczas lektury jednego ze starych numerów R’lyeha. Akurat wydali swój debiut „Venomous Frost”, na którym pięknie hołdowano drugiej fali black metalu, czyli zło, nienawiść i sztylety z lodu. Od tego czasu sporo się pozmieniało, bo już pierwszy singiel z nowej płyty zwiastował, że mamy do czynienia z czymś całkowicie innym, ale równie zajebistym.
Sama okładka, poza niemal „neonowym” logo nie zdradza zawartości płyty, ale zdziwi się srodze ten, kto liczył, że chłopy pozostaną w klimatach czarnej sztuki. Już od rozpoczynającego album „Woman from the hills” dostajemy po nosie heavy metalem z domieszką innych stylów, ale mocno osadzonym w latach 80-tych. Najmocniej czuć tu chyba Thin Lizzy, aczkolwiek zalatuje mi tu i ówdzie Ostrogoth, a i nawet pysznym Iron Angel, czy choćby Manilla Road. Każdy kawałek to kopalnia szybkich, chwytliwych riffów, do których aż chce się popląsać albo zapuścić w podczas śmigania nocą po autostradzie. I ten pyszny basik, który równie dobrze słychać, a robi doskonałą robotę. Pochwalę tutaj również wokal, który mimo śpiewności żadną miarą nie budzi uczucia zażenowania, ani tym bardziej odrzucenia od kawałka, wprost przeciwnie. Każdy element łączy się w jedną, spójną, zajebiście dziarską całość.
Jeśli idzie o utwory, to moimi faworytami będą „Into the Fumes of Deutero-Steel”, gdzie aż słychać ryk silnika, czy przekurwadojebane „Shadowalkers”. Słodki Jezu, coś w cukierkach był dzieciom na Helołin rozdawany, jak ten kawałek pędzi. Gitary dosłownie nie dają chwili na oddech sypiąc riffami z prędkością karabinu maszynowego, a wierzcie mi, to nie są plastikowe kulki, a ostra amunicja. Nie ma chyba u mnie odsłuchu bez zapętlenia tego utworu kilka razy. Dorzucę jeszcze kapitalne „Industrial District Fever”, którego początek nasuwa wprost skojarzenia właśnie z Iron Angel. Jeśli zapuścicie go sobie podczas treningu na siłce, to gwarantuję, że tego dnia pobijecie każdy możliwy rekord, bo jest moc.
Pospuszczałem się, pospuszczałem, to prawda, ale ta płyta zasługuje na te peany, bo zwyczajnie nie ma tu słabych punktów, ani nawet przeciętnych. Nawet jeśli za pierwszym razem nie siądzie Wam w pełni, to jednak coś każe Wam do niej wrócić, by w końcu zagościła na stałe niemal w odtwarzaczach i serduszkach, niczym audiobook jednej z encyklik Papieża Polaka. Obadajcie „Serpent Storm” obowiązkowo, bo Armagh stworzyło prawdziwą perełkę, która spokojnie może pojawiać się we wszelkich topkach tego roku i grzechem ciężkim jest jej nie znać.
Ocena: 9/10
Lista utworów:
1. Woman from the Hills
2. Howling of the Black Wind
3. Into the Fumes of Deutero-Steel
4. Shadow Walkers
5. Mhacha’s Height
6. Storm over Satanic City
7. Industrial District Fever
8. Beyond the Night
9. Flattened Rats
10. Death is Near
