Wydawca: Century Media Records
Pamiętacie zawód, jaki sprawiła mi wydana nie tak dawno temu EPka Napalm Death? No to sobie wyobraźcie, z jaką dozą niepewności podszedłem do najnowszego albumu Brytyjczyków, „Throes of Joy in the Jaws of Defeatism”.
I sam nie wiem, co mam począć z tym albumem. Wałkuję go i wałkuję i cały czas jestem nieprzekonany. Może i jestem konserwatystą, jeśli chodzi o pewne rzeczy, ale akurat w przypadku muzyki, a teraz nawet konkretnie mówiąc – muzyki Napalm Death – nie oczekuję wolt stylistycznych czy daleko idących przemian. Natomiast najnowszy album, cóż… nie zaspokaja mnie tak jak bym tego chciał. Zaczyna się dobrze – „Fuck the Factoid” to cios prosto w ryj, ale już po chwili jakoś dziwnie mięknie. Potem znów lecimy na dobrze znanym napalmowym wkurwie, a potem znów jakieś takie rozmycie.
Myślę sobie – no dobra, może po prostu taka uroda tego wałka. Potem jest już lepiej – „Blacklush Just Because” to znów bezpośredni numer z niezłymi, grubymi riffami, ale podskórnie coś mi w nim nie gra – jakieś takie voivodowskie podchody, lekko słyszalne inspiracje… Honoru broni „That Curse of Being in Thrall”, będący klasycznym killerem, charakterystycznym dla Napalm Death – prostym, grindowym, wściekłym. Podobnie „Contagion”, jednak już pod jego koniec znów wjeżdża mi jakaś taka inspiracja wspomnianym kanadyjskim zespołem. Dwuminutowy „Joie de ne pas vivre” i następujący po nim „Invigorating Clutch” mają z kolei w sobie coś dziwnego – ten pierwszy brzmi jak jakaś zimna fala podana w brutalny sposób. Ten drugi kojarzy mi się z otwierającym numerem z poprzedniego albumu, by po chwili przejść w toporny, powolny walcowaty numer.
„Zero Gravitas Chamber” to znów szybka i brutalna akcja, brzmiąca tak jak dotychczasowy, dobrze znany Napalm Death, z zajebiście ciężkim zakończeniem. Napierdalanie kontynuowane jest w „Fluxing of the Muscle”, ale całość psuje „Amoral” – jakbyście nagle z piątki zmienili na dwójkę. Ten utwór to w ogóle mi brzmi jak jakieś Killing Joke czy coś w tym stylu – niemal rockowe granie, w ogóle nie pasujące mi do Napalm Death. A po nim znów – hop i lecimy na pełnej kurwie z kawałkiem tytułowym i znów mocno klasycznie znapalmizowanym „Acting in Gouged Faith”.
Całość kończy zaś „A Bellyful of Salt and Spleen” – znów dziwny, zalatujący industrialem w stylu Godflesh numer. No i jak widzicie po powyższym opisie, Napalm Death wytraciło gdzieś swój impet. Zaczęło kombinować. Nie wiem, czy to jest coś, czego oczekuję po zespole, który stoi u progu czwartej dekady działalności, był jednym z prekursorów grindu i w pewien sposób zdefiniował brutalność w muzyce. Nie kupuję tego. Rozumiem, że mogło się im znudzić proste napierdalanie jak na „Scum”, rozumiem, że od świetnej „Enemy of The Music Business” minęło niemal dwadzieścia lat, ale po prostu nie podoba mi się strona, w którą zmierzają obecnie. A i tych klasycznych do szpiku utworów jest na „Throes of Joy in the Jaws of Defeatism” za mało, bym jakoś miał ochotę częściej wracać do tej płyty. Choć na pewno dam jej jeszcze trochę czasu.
Na ten moment powiedziałbym jednak, że to taki album na pół gwizdka. I naprawdę zaczynam się niepokoić, jak daleko odpłyną w klimaty, które tutaj nam zaprezentowali.
Ocena: 6/10
Tracklist: