Wydawca: Sami sobie wydali i jak elegancko!
Namieszały chłopaki! Debiutancki album szczecińskiej grupy Hekatomb „Korosta” ukazał się końcem poprzedniego roku i mocno namieszał. Pojawiły się głosy, że jest to pretendent na krążek roku na polskim podwórku i jeden z najlepszych ogólnie, jeśli mamy pochylać się nad szyldem black metalu. Czy słusznie?
Na pewno jest nieoczywisty. Koncepcyjnych albumów mamy w ciul i jeszcze od groma, ale kto siedząc w studio, stwierdza, że chce nagrać płytę o samozwańczym proroku z Polesia? Iwan Muraszko ochrzczony przez swoje oddane stadko „Ojcem Syjonu” przeprowadzał różne ciekawe rytuały jak na przykład „zdjęcie pieczęci” polegające na zadawaniu ran partnerce i zbieraniu jej krwi do butelek. Co z nią robił? Mówi się, że dawał do picia swoim wiernym w formie komunii. „…bierzcie i pijcie z niego wszyscy to jest bowiem kielich krwi mojej…”
No ale my tu się nie bawimy w Wikipedię. Zaciekawionych zapraszam do książek albo do przejrzenia artykułów w sieci.
„Korosta” składa głównie hołd scenie lat 90 z nakierowaniem na te zimniejsze rejony i spogląda z dużą sympatią na Burzum. A tu jakiś znajomy riff a tu cyk przerwa na ambienty i inne klawisze, które są wręcz niebywałe i ukazują cały ten mesjaszy obłęd Muraszki. Jednak nie będę Was straszył i pisał, że jest tu tylko odcinanie kuponów. Mamy tu i tony własnych przemyślanych riffów czy to krótkich bądź długich. Kawałki są rozbudowane i bawią się formą, gdy trzeba zalać krwią szkarłatną wiernych, to wszystko przyspiesza, a gdy następuje pobłogosławienie i czas rozejść się do swoich ziemianek następuje stonowanie i wyciszenie.
Można by było więc i rzec, że mamy tutaj do czynienia z kawałkami „drogi”, które są dość mocno wyboiste i pełne przygód. A jest co opowiadać, bo numery nie wliczając intra i outra mają w większości po ponad dziesięć minut (rekordzista ma niespełna 17) i człowiek chce wiedzieć, co wydarzyło się dalej.
Warto również wtrącić trzy grosze na temat samego wydania, które zostało puszczone własnym sumptem. Gruby papier ze złotymi tłoczonymi elementami i przepięknymi grafikami, które oddają ducha albumu, aż chce się kartkować książeczkę podczas słuchania.
Ja jestem zachwycony. Kibicuje hordzie od samego początku i widać, że z materiału na materiał coraz bardziej się rozwijają. Myślę, że to dopiero początek ich świetlanej kariery hehe…
Od dzisiaj również odchodzę od wystawiania ocen. Z samej treści będziecie musieli wywnioskować, czy mamy tutaj hit, czy shit. Tutaj chyba sprawa jest jasna…
Z bogiem kochani!
Tracklista:
1. Cień żywota… (Shade of Life…)
2. Zerwane pieczęci (Broken Seals)
3. Przenicowanie (Reversal)
4. Płótno zbawienia (Shroud of Salvation)
5. To wszystko na krwi jest oparte (This Is All Based upon Blood)
6. …Światło śmierci (…Light of Death)