Skip to main content

11046230_757133524407050_6488531135935295850_nJako, że zostałem wywołany na tablicy Kejosa do napisania relacji z koncertu Funeral Winds to piszę. Otóż trzeba zacząć od samego rana, już od 7:00 kiedy to zaczynałem pracę wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to co ma nadejść, z resztą już od kilku dni pogoda to zapowiadała. Żar z nieba, duchota wszystko zwiastowało śmierć cieplną wszechświata. Po pracy jeszcze trzeba było odebrać znajomą z dworca, po drodze mijając stadka kuców błąkających się przy dworcu (po koszulkach łatwo było poznać, na jaką kapelę przyjechali), potem zahaczyć o sklep i strzelić po piwku na ochłodę, i można było nie spiesząc się wyruszać do klubu. Nie spiesząc się bo jeszcze chyba nie zdarzyło mi się, żeby nie czekać pod Liverpoolem aż zaczną wpuszczać do środka. Ogólnie drzwi miały zostać otworzone o 18:30, więc trochę po tej godzinie ruszyliśmy stwierdzając, że pewnie już zaczną wpuszczać i trochę tłum się rozładuje. Tja, jasne, wychodząc zza Renomy ujrzeliśmy, że wcale jeszcze nie otworzyli i kupa ludu stoi przed, grzecznie popijając browarki i paląc fajki. Więc i my dołączyliśmy. Nie ma że boli, że ukrop swoje odstać trzeba było. Rozglądając się, można było zauważyć znajome twarze z różnych zakątków polski, więc jednak ludziom chce się ruszać dupska z domu i czasami przejechać pół kraju na koncert tłukąc się dusznymi busami, albo powolnymi pociągami. Z resztą kurwa, na taki skład to nawet wypadałoby. Dobra, w końcu po jakimś czasie otworzyli, w sumie nie wiem czy było to pół godziny czy godzina, jakoś nie przejmowałem się tym razem. Ustawiając się na schodach nasunęła mi się myśl, kiedy ostatnio była tu taka kolejka, że w sumie to pewnie jeszcze nie wszyscy się zeszli, a kto był w Liverpoolu to wie ile tam przestrzeni jest (raczej nie dużo), czy kurwa klub z okazji takiego koncertu nie zamieni się z czasem w puszkę z sardynkami (jak później okazało się dało radę i w sumie ani do baru po piwo, ani do kibla jakiś wielkich kolejek nie było). Stojąc na tych schodach jeszcze zdążyłem usłyszeć narzekania na Plagę, że „na płytach to spoko, ale koncertowo to już nie to samo”, że „na UTBS wypadli gorzej niż Northern Plague, bo Northern Plague chociaż zgrane było” itp. itd., no i kolejne stopnie w dół mijały mi na przysłuchiwaniu się takim rozmowom. Kolejne co zauważyłem to dosyć spore stoisko z tym co tygryski lubią najbardziej, czyli cedeki, elpeki, tiszirty, niestety w taśmy ubogo, widziałem chyba jedną tylko. Później już po kupnie biletu okazało się, że i jest drugie stoisko, Sovy, też bogate, więc ucieszony wiedziałem co będę robić w przerwach między koncertami. Po zostaniu zapieczątkowanym wykonałem szybki skręt trzy razy w prawo i udałem się do baru po piwko. Z piwkiem w ręku można było już spokojnie czekać, aż Temple Desecration zacznie grać. Spokojnie jednak nie było, jak to stwierdził kolega, czasem zaczynało brakować rąk do podawania kolejnym znajomym, których z upływem czasu zaczynało przybywać.

Temple Desecration dosyć długo zbierało się żeby zacząć grać, nie powiem Wam jak to czasowo wyglądało bo miałem dobry dzień i nawet nie miałem ochoty zerkać na zegarek. Głównie chodziło o problemy z nagłośnieniem, bo co chwilę coś było nie tak. No i przełożyło się to na sam koncert. Przy pierwszych dwóch utworach byłem wręcz zawiedziony tym co Temple Desecration sobą prezentuje, było to jakieś takie płaskie, nudne, bez tego demonicznego rozpierdolu, sampli też nie było, ogólnie wiało chujem. Aż mi się nie chciało dupy z ławki podnieść i nawet nie zrobiłem zdjęcia do tejże cudownej relacji, sorry. Na szczęście to chyba było tylko problemy dźwiękowca, bo kolejne wałki, zamieniały się w coraz cięższe walce, które zaczęły rozjeżdżać publikę. Końcówka to już było mistrzostwo. W między czasie zdążyłem jeszcze zaobserwować młode kuca i jego loszkę, którzy się w tłumie obściskiwali, po minach można było wywnioskować, że raczej nie wiedzą co tu robią i co to w ogóle za dźwięki dobiegają ze sceny. Po loszce też było widać, że raczej wolałaby przygnieść kuca gdzieś indziej niż stać w tym hałasie chuj wie po co. Tak właśnie minęło mi Temple Desecration. Przerwę spędziłem na krótkich gadkach z kolejnymi znajomymi napotykanymi praktycznie co krok, ale w końcu udało mi się dotrzeć do stoisk to se popatrzyłem co tam ze sobą przytargali, a było tego w chuj, ale standardowo, chyba większym braniem cieszyły się koszulki niż płyty. Ze sceny zaczęły dobiegać jakieś dźwięki więc trzeba było wracać.

2015-06-06 21.13.09No i właśnie na scenie zaczęła się montować Plaga. W między czasie jeszcze dowiedziałem się od koleżanki, że nowy wokal będzie. Z resztą nie dziwię się, że nowy wokal na koncerty Plaga sobie sprawiła, jednak po tym co można było zobaczyć z Angstem w internecie w roli głównej, można było się spodziewać, że tak się stanie. Mniejsza o to. Na początku znowu problemy z dźwiękiem, znowu ustawianie, znowu czas mija. Po jakimś czasie zmagania się kolesia od dźwięku w końcu się zaczęło. Spora część publiki już od pierwszych dźwięków pewnie miała mokro w gaciach, bo zespół zaczął z grubej rury. Nie powiem, kurwa, mnie też się podobało. Połączenie Necrosodom i Plaga, też dawało radę, lecz było słychać, że jeszcze potrzebują czasu, żeby było tak jak powinno być. Albo to wina miejsca w którym stałem, albo dźwiękowca, albo alkohol padł mi już na uszy, ale to gitary mi gdzieś uciekały, solówek prawie słychać nie było.  Jednak po reakcjach ludzi było widać, że im się ogólnie podoba. Tutaj też zaczęły nasuwać mi się myśli, bo z jednej strony spoko, stwierdzili, że zaczną grać live po górnolotnych obwieszczeniach z początkowego okresu, że w końcu jak dobiorą pasującego wokalistę na koncerty (co chyba już zrobili), to będzie to miało ręce i nogi, z drugiej strony, mogli sobie to darować, przy okazji ominęły by ich właśnie te konsekwencje i perypetie związane z graniem live. Mi osobiście Plaga się podoba, ma w sobie to coś, ten pierwiastek diabelskości (szczególnie demo i ep), koncert też dawał radę. Tym razem też wybrałem się w przerwie na stoiska, i tu kolejna historyjka, koleś który wcześniej u Sovy kupował koszulki, teraz stwierdził, że kupi sobie jeszcze shirta Funeral Winds, no ale, że były dwa bidny musiał wytłumaczyć, którą chce i w końcu poprosił „o tą z kozłem” (chodziło mu o tą wypuszczoną specjalnie na te koncerty z okładką z Resurrection…). Ogólnie w klubie gorąco, człowiek wyjdzie na zewnątrz też kurwa gorąco, różnica temperatur prawie żadna.

Po Pladze przyszedł czas na Arkonę. Tutaj w sumie nie ma za dużo co pisać, każdy koncert Arkony na którym byłem wygląda praktycznie tak samo (no zmienia się tylko dobór utworów) i każdy jest zajebisty. Armagog idealnie sprawdza się koncertowo. Ze sceny dźwięki tworzą taką atmosferę amoku, ja zawsze na ich koncertach czuje się jak w jakim2015-06-06 22.46.31ś transie. Co mnie zdziwiło to też, że ludzi wcale pod sceną nie ubyło, bo jednak Arkona trochę mniej pasowała do listy zespołów tego wydarzenia i myślałem, że spora część się rozejdzie, ale jednak nie. Po Arkonie też zaczęła przybywać liczba gwoździ przy stołach i ludzie po kolei jakoś zaczynali odpadać, pewnie to przez te dosyć długie (a przynajmniej tak mi się wydawało) przerwy pomiędzy zespołami. Mnie też już zaczęło zmęczenie dopadać, więc jeszcze trochę połaziłem pogadałem i przysiadłem przy stoliku.

2015-06-06 23.58.25Deus Mortem też już widziałem kilka razy, więc jakoś moja uwaga powoli odlatywała w innych kierunkach, wypity alkohol i coraz większa duchota w klubie robiły swoje. Więc raczej oglądałem to co się działo na wyrywki, oczywiście ocknąłem się na kawałek, który zawsze się pojawia, czyli na wiadomy utwór Thunderbolt. Był odegrany tak samo jak za każdym razem po czym wnioskuję, że i pozostałe numery takie były. Co tu mówić, no Deus Mortem koncertowo zawsze mnie rozpierdalał, tak pewnie by było i teraz gdybym nie zaczął usypiać przy stoliku. No i po Deus Mortem okazało się, że już 1:00 i koleżankę trzeba odstawić na dworzec, ja też już zwątpiłem w siebie i stwierdziłem, że może to i dobrze, że pójdę też już do domu uderzyć w kimę, więc się zebraliśmy i poszliśmy w stronę mieszkania po rzeczy. Przy domu powietrze mnie już rozbudziło, dziewczyna stwierdziła, że koleżankę odprowadzi, więc ja (może i nie było to po gentelmieńsku, ale warto było) odwróciłem się na pięcie i zawróciłem do klubu, i gdybym tego nie zrobił, żałowałbym długo.

2015-06-07 01.23.25Przed klubem znowu kupa ludu, już chyba mieli dość tej duchoty, która panowała wewnątrz i piwkowali przed. Funeral Winds właśnie zaczynało grać, więc wiele mnie nie ominęło. Ludzi pod sceną trochę mniej, zostali najwytrwalsi. Od pierwszych dźwięków było czuć już siarczyste powiewy z samego piekła. Dźwięk tym razem był idealny. No po prostu miazga. Miazga ze sceny, miazga pod sceną, przepychanki na Funeral Winds sięgnęły apogeum, a po ludziach w nich uczestniczących widać było diabelską radość. Organizatorów również można było zobaczyć w amoku pod sceną. Występ można zamknąć w 3 słowach: szatan, kult, zło. Ostatnio nasza ziemia gościła Funeral Winds w ’94 (oczywiście jestem za młody by to pamiętać), mam nadzieję, że teraz nie będzie takiej przerwy. Było przednio.

Ogólnie, kurwa, jeszcze więcej takich imprez! Organizacja bardzo dobra, no problemy zawsze się zdarzają, tego się nie uniknie. Najbardziej cierpią na obsuwach ludzie przyjezdni, no ale jak się jedzie na koncert to zawsze się bierze pod uwagę, że coś może pójść nie tak. W tekście macie też kilka chujowych zdjęć wykonanych telefonem komórkowym, bo na aparat mnie nie stać. Hails!

Pagan
41 tekstów

Skomentuj