Wyjazd na krośnieński koncert Angrrsth i Cień to w zasadzie był impuls, który zrodził się przy pogaduszkach w czwartkowy wieczór podczas audycji EpiCentrum, w której miałem przyjemność uczestniczyć. W piątek potwierdziłem, że mam czas i plan był już dalej prosty – black metalowe balety w Iron Klubie.
W sobotę popołudniu wbiłem więc do dyliżansu Gumy z Echo Experiment i w czterech chłopa udaliśmy się na wycieczkę. Trasa Rzeszów – Krosno jest raczej niedługa, ot godzinka jazdy, dwa piwka i jesteśmy na miejscu. W środku powoli zaczął się już zbierać całkiem niemały tłumek – to cieszy, że metal w Krośnie nie umiera. Zakupiwszy browarka nie pozostało nic innego, jak oczekiwać na występ pierwszej kapeli.
Całość otwierali lokalsi z Dargor. W życiu ich nie słyszałem wcześniej, albo nie jestem tego świadomy. Ponoć mieli jakieś problemy ze składem i na szybko dokoptowali zastępstwo za gitarnika / wokalistę, żeby zagrać. Scenicznie wyglądali trochę jakby każdy z innej mańki, no i w oczy mnie kłuły te gwiazdy chaosu na statywach do mikrofonów , bo oklepane to w chuj – coś a’la Behemoth 2003. Muzycznie jest to jeszcze jak na mój gust dość przeciętne – melodyjny black metal z klawiszami, w którym pobrzmiewają echa Emperor, Limbonic Art i bardziej melodyjnych kapel z tego gatunku. Jako, że nie znam ich twórczości, nie powiem Wam co zagrali, zakładam, że był to materiał z obu EPek zespołu. No i trochę rozbawiły mnie wygibasy kolesia na zastępstwie – granie i pozycje a’la Van Halen to jakoś mi średnio pasują do black metalu. Grali dość długo, chyba coś grubo ponad pół godziny – albo to mi się dłużyło. Nie wiem. No generalnie tragedii nie było, ale żeby mnie to jakoś porwać miało to też niestety nie. Typowy otwieracz.
Przerwa w Rock Klub Iron zawsze stoi pod znakiem ich włąsnego browarku, a dla odważnych – siedemdziesięcioprocentowego napitku, serwowanych na barze. Tak też było, szczególnie że zawsze jakiś znajomy się znajdzie. Oczekiwanie na Angrrsth upłynęło więc przyjemnie. Toruńskich black metalowców ostatni raz widziałem chyba z trzy lata temu w tym samym miejscu. Wtedy byli zaledwie po debiutanckiej EPce, teraz mają już trochę więcej na stanie, a i muzycznie moim zdaniem fajnie się rozwinęli. To już zdecydowanie nie jest polska odpowiedź na Furię, a pamiętam że tak mi się wówczas kojarzyli. Szczególnie nowy split z Czort to bardzo fajny materiał. Wizualnie nie zmienili się bardzo – wiosłowi nadal mają twarze zasłonięte czarnymi chustami, no ale wokalista zapuścił włosy, ciut. A wokal to akurat bardzo mocny punkt Angrrsth, typ ma fajną barwę, ale też jest po prostu niezłym frontmanem. Ale do sukcesu tego koncertu dołożył się oczywiście cały skład tej grupy. Jakoś ponad czterdzieści pięć minut setu pokazało, że Torunianie rozwijają się w dobrym, naprawdę dobrym kierunku.
Po Angrrsth znów przerwa i kilka głębszych (nie powiem, pod koniec miałem już lekką pomroczność jasną), a potem na scenę wszedł Cień. Długo miałem problem z tym zespołem. Jakoś nigdy nie mógł mnie porwać, do czasu ostatniej płyty – „Redemption”. Dołączenie do składu Ashgana bardzo dobrze wpłynęło na jakość muzyki i mój jej odbiór. Zastanawiałem się więc, jak Cień wypadnie koncertowo. No i moi mili – skopali dupę. Oczywiście największa uwaga skupiała się właśnie na wokaliście, ale nie powinno to nikogo za bardzo dziwić – jego ekspresja i tak zwany look był dość magnetyczny. Naszyjnik z drutu kolczastego, śmierdzące i brudne bandaże, a w końcu (co chyba najważniejsze) zachowanie totalnie pasuje mi do muzyki tego zespołu. Radek, ich poprzedni wokalista, niestety tego nie miał i chyba nie do końca czuł. Natomiast Ashgan pasuje do Cienia jak ulał. Set był naprawdę udany, zagrali coś tam z nowej płyty – chyba nawet dość sporo o ile kojarzę – więc byłem naprawdę zadowolony, a mój kciuk skierowany w dół bynajmniej nie oznaczał rozczarowania. Black metal o bardzo negatywnym, niektózy rzekliby iż samobójczym, zabarwieniu nie zawsze broni się na żywca. Cień pokazał, że są chlubnym wyjątkiem. Bardzo udany koncert, osobiście odzyskałem wiarę w Krakowian.
Koncert się skończył, a my udaliśmy się w podróż do domu. W samochodzie zasnąłem bardzo szybko i umilałem kompanom ponoć drogę chrapaniem, hehe. Przepraszam, więcej się nie powtórzy! Reasumując jednak część artystyczną, obie kapele przyjezdne zagrały naprawdę znakomite sztuki. Dargor jest jeszcze mocno nieopierzony i potrzebują czasu i determinacji, żeby wyszło coś z tego, co spowoduje, że będę ich śledził z zaciekawieniem. W samym Ironie natomiast wszystko grało jak należy. Zjawiam się tam na pewno na Truchle Strzygi!