Wydawca: Warner Bros. Records
Jakiś czas temu przeżywałem orgazmy przy okazji wydania „Paranoid Deluxe” a tymczasem na rynku ląduje kolejne wydawnictwo Black Sabbath wydane w ten sam mniamniuśny sposób. Tym razem wybór padł na „Vol 4”.
Album, który chyba akurat zakupiłem sobie osobiście dosyć późno, jeśli chodzi o płyty Black Sabbath, tak przynajmniej jakoś pamiętam. I wiecie co – zazdraszczam dzisiejszym dzieciakom, że mają szansę poznać ten świetny album na przykład za sprawą takich wznowień jak to niniejsze. Skupię się akurat na wersji kompaktowej, bo taką aktualnie posiadam. Na „Vol 4 Super Deluxe”, podobnie jak w przypadku „Paranoid Deluxe” mamy do czynienia z czterema krążkami. Numer jeden – to klasyczny album poddany remasteringowi, z charakterystyczną okładką. Nie wiem, czy powinienem w ogóle się wypowiadać na temat muzyki tam zawartej, skoro mądrzejsze głowy już dawno temu chyba wszystko powiedziało o krążku z 1972 – numery takie jak „Snowblind”, „Changes” czy „Supernaut” to kanon muzyki rockowej, a do tego mamy tu przecież masę już nie tak popularnych, ale jednak – perełek. Że wspomnę o „Under the Sun”, moim ulubionym z albumu.
Krążek numer dwa to głównie nowe miksy tych dobrze znanych kawałków – z oryginalnej taśmy matki, za które zabrał się Steven Willson w lutym zeszłego roku. Nie powiem, ciekawie posłuchać tych kawałków w ciut innej wersji, niż dotychczas. Czy lepszej? Nie wiem, oryginalne numery tak we mnie wrosły już dawno temu, że nie potrafię tego ocenić. Brzmią nieźle, ale jak mają brzmieć, skoro mamy do czynienia z jebanym Black Sabbath?
Płyta numer trzy – to dopiero rarytasy i smakołyki, ale podkreślam – tylko dla najwytrwalszych Black Sabbath Maniacs. Mamy tu bowiem różne odpady z sesji nagraniowej – cztery razy „Wheels of Confusion”, po dwa razy „Under the Sun” i „Supernaut”, a także „Snowblind” i „The Straightener”. Fajne nagrania dla kolekcjonerów – z pomyłkami, rozmowami w studio, bez wokalu, z nuceniem Ozzy’ego w stylu „nynynyynynyy ny nynynyyy nyyyy nyyy” i tak dalej. Mnie to jara akurat bo jakby nie było jest to dokument jak powstawała ta płyta – a wiadomo, że nie jest to byle jaki album, ale jeden z ważniejszych w historii muzyki metalowej. No ale jak podkreśliłem – trzeba się jarać Sabbsami, żeby włączać sobie ten krążek tak o, do posłuchania, hehe. Ja się jaram.
No i ostatni krążek – koncert z Wielkiej Brytanii z 1973 roku. Panieborzejezu, ile ja bym dał, żeby być świadkiem takiego show. Ile ja bym dał, żeby widzieć ich na pierwszych trasach, w małych klubach, grających dla ludzi, dla których Black Saabath to nie jest tylko odskocznia w weekend – dziś oni, za tydzień Celine Dion, bo mnie stać. Kawałki z czterech pierwszych albumów, czyli niemalże creme de la creme. Cudowny koncert, żywiołowy, energetyczny, porażający młodzieńczą surowością i szorstkością.
Oczywiście boksy mają to do siebie, że nie znajdziemy w nich tylko płyt – i bardzo dobrze! Mamy więc plakacik oraz grubą książeczkę w twardej oprawie – oczywiście traktującą o „Vol 4” i całej otoczce jej powstawania. Cytaty z prasy, wycinki z gazet, reprodukcje okładek różnych wydań „Vol 4” oraz singli, okładek magazynów i tak dalej. Cieszy oczy i uszy, bawi i uczy, czy co tam sobie jeszcze wymyślicie – oto z czym mamy do czynienia w przypadku „Vol 4 Super Deluxe”.
Czy jeszcze muszę Was zachęcać? Jeśli w ogóle trzeba kogokolwiek zachęcać do zapoznania się lub odświeżenia sobie muzyki Black Sabbath, to chyba trafił tutaj przez pomyłkę. Bierzcie i szukajcie tego boxu!
Tracklist:
