Wydawca: Dunkelheit Produktionen
Już przy okazji recenzji Hostii wspominałem, że nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem do komunii. Nie minął tydzień, a tu znów chcą żebym wziął do pyska od księdza.
I o ile wówczas namawiali mnie po grindowemu, to teraz również się nie pierdolą. Black Communion to komando z Kolumbii grający bestialski metal. Zwijcie go black/death metalem, zwijcie go war metalem, zwijcie go jebanym metalem – jak Wam lepiej, a i tak będzie wiadomo o co chodzi. „Miasmic Monstrosity” to pół godziny muzyki nagranej w hołdzie bogom czarnego metalu – Blasphemy, Beherit, Conqueror, Sarcófago by wymienić tylko te najbardziej oczywiste nazwy. Chwilami mam już przesyt kapel grających w tym stylu, niemniej jednak każdorazowo przy odpaleniu dwójki Black Communion czuję, że oni akurat nie udają. Wszystko mi się zgadza na tym albumie – huragan gitar, perkusyjny nalot dywanowy, wokal z trzewi piekieł, z tym co szczególnie mnie jara w takim graniu, czyli nałożonym pojebanym pogłosem – gardłowy przede wszystkim kojarzy mi się z dwoma wspomnianymi już zespołami na Be. I same kompozycje poza tym, że są po prostu w chuj bestialskie, to są naprawdę dobrze skomponowane – według wszelkich kanadyjskich prawideł. Odtwórstwo, ale co z tego? Skoro zabija tak skutecznie? Nawet nie za bardzo wiem, co więcej mam pisać, bo zespołów jak Black Communion jest wiele, ale akurat Kolumbijczycy są lepsi od sporej części tej sceny.
Mogę Wam zdecydowanie polecić ten krążek. Na kompakcie jest już dostępny, a wkrótce będzie dostępny również na winylu, dla większego kultu. Więc poszukajcie.
Ocena: 8/10
Tracklist: