Wydawca: Mystic Production
Z płytami Behemotha jest z grubsza tak, jak z felietonami Jacka Żakowskiego. W pierwszym i drugim przypadku wiadomo czego się spodziewać. Nergal i spółka od paru lat podążają konsekwentnie wybraną przez siebie ścieżką. Wiem, że to wyświechtany slogan, ale inaczej się nie da. Ciężko napisać o zespole coś nowego. Zważywszy na to, że „życie” muzyczne (zresztą nie tylko to), jest chyba najczęściej poruszanym tematem wśród metalowców.
Najkrócej i najprościej o „Evangelion” było by napisać: Po prostu Behemoth. Ale jak wiadomo, za chodzenie „bez ugór” mi nie płacą (he he he), więc się wysilę. Słuchając tego ponad 40 minutowego krążka ma się wrażenie, jakby dokładnie wiedziało się co raz nastąpi. Który próg przyciśnie za 5 sekund Nergal, gdzie tam po perkusji pociśnie Inferno. Słowem: przewidywalność. W tym jednak tkwi siła Behemoth, która powoduje, że jest to obok polskiej wódki, Chopina, Mrożka najbardziej rozpoznawalny eksportowy towar kraju nad Wisłą. Nergal wraz z zespołem wypracował styl, który spowodował, że Behemotha nie da się pomylić z innym zespołem. A na tym to przecież polega: jesteś rozpoznawalny, jesteś znany. „Evangelion” ma też cechę, której trochę mi u Behemotha ostatnio brakowało. Moc. Siła z jaką zagrane jest te 9 utworów wbija w fotel i jednocześnie pokazuje, że zespół jakieś specjalnej zadyszki nie dostał (co mu przecież wróżono). Ja co prawda za muzyką Behemotha jakoś specjalnie nie przepadam, natomiast obiektywnie muszę przyznać, że jest na czym ucho zawiesić. Nie będę również specjalnie oryginalny, jeśli napiszę, że „Evangelion” to także rozmach. Nie od dzisiaj wiadomo, że Nergal ma swój plan funkcjonowania zespołu i skutecznie go realizuje. Ilość newsów, filmów, kontrolowanych przecieków i zdjęć, które dostaliśmy przed premierą krążka, była ogromna. W pewnym momencie, zacząłem już rzygać e-mailami, które w tytule miały „Behemoth”. Z drugiej strony, tak się dzisiaj robi pieniądze w biznesie muzycznym. Nie sposób na koniec nie wspomnieć o dwóch sprawach. Przede wszystkim utwór na teledysk i sam teledysk pokazuje, kto jest pierwszą ligą, a gdzie biega reszta. Po drugie „Lucifer” wykonany razem z Maćkiem Maleńczukiem, zostanie moim ulubionym utworem Behemotha. Bo wybija się z tego eklektycznego pudełka jakim jest muzyka zespołu.
Ponoć w gazecie MH (info podaję za pressem z Mystica) recenzent porównał „Evangelion” do czarnej płyty Metallicy. Ja rozumiem zapalenie i podniecenie, ale piszący chyba źle życzy zespołowi. Bo jak mniemam, ma świadomość, że „Metallica skończyła się na czarnej płycie”. To tyle na dzisiaj.
Ocena: 8/10
Tracklist:
01. | Daimonos | ||
02. | Shemhamforash | ||
03. | Ov Fire And The Void | ||
04. | Transmigrating Beyond Realms Ov Amenti | ||
05. | He Who Breeds Pestilence | ||
06. | The Seed Ov I | ||
07. | Alas, Lord Is Upon Me | ||
08. | Defiling Morality Ov Black God | ||
09. | Lucifer |