Antares Predator „Twilight of the Apocalypse”

Wydawca: Battlegod Productions

W większości przypadków w Norwegii sprawa ma się tak, że jeśli znudzi się tam komuś granie black metalu, to… gra on black metal w innej odmianie. No ale są od tej reguły i wyjątki. Na przykład Antares Predator.

Tutaj Norwegowie zdecydowali ponapieprzać trochę death/thrash’owo dla odmiany. A panów, którzy tworzą przedmiot dzisiejszej recenzji możecie kojarzyć z takich kapel jak ……. Dokooptowali do siebie jeszcze gościa znanego między innymi z Belphegor i sprokurowali twór „Twilight Of The Apocalypse”, zawierający dziesięć utworów. Z okładki łypie na nas mechaniczny szkielet, podobny do tych znanych z futurystycznych filmów o Terminatorze. I taka też jest muzyka tej grupy – kliniczna, sucha, metalicznie wypolerowana, dość zaawansowana pod względem technicznym. Mamy tu sporo przejść, zabawy z tempem, ale i agresję. W zasadzie to kojarzy mi się to z muzyką Behemoth, oczywiście mówiąc o tych najbrutalniejszych fragmentach, no i nie do końca zobowiązująco. Bo kiedy indziej podchodzi to na przykład pod Zyklon czy Myrkskog. Nie mogę powiedzieć, że „Twilight Of The Apocalypse” jest pozbawiona kopa – takie motoryczne granie ma swoje uroki, chwilami naprawdę mi się ta ostra jazda podoba, ale czasem Norwegowie chcą na siłę urozmaicić przekaz, dodając klawisze, które psują efekt, tak jak spieprzyły „As Dragons Roam The Sky”. Słychać wówczas lekki chrobot – to tańsze, plastikowe substytuty tej żelaznej machiny śmierci odmawiają posłuszeństwa, hehe. Nie no, ogólnie Antares Predator dają sobie rady, z tym, że dziesięć kawałków wpada jednym uchem, omija korę mózgową i wypada drugim. I to chyba główny ból tego albumu.

Ostatnimi czasy bardziej przekonuje mnie brzydsze i obskurniejsze granie, ale nie mogę odmówić muzykom dobrego rzemiosła. Tylko, że dla mnie jest to zbyt wypolerowane. Ale niewątpliwie swoich odbiorców znajdą.

Ocena: 7/10

Tracklist: