Rodzima, i jedyna słuszna, Arkona hula już w podziemiu trzydzieści lat! Motyla noga, to wypada uczcić, dlatego gdy dowiedziałem się, że będzie świętowane, to wnet zaklepałem swoje stawiennictwo.
Zły los jednak chciał, że w dniu koncertu na miejsce dotarłem już w trakcie harców (opieka nad dzieckiem ist krieg), w efekcie czego przepadł mi, niestety, świebodzicki Wisielec, jak i otwierające imprezę Cry of The Nile, choć co do tego ostatniego słyszałem głosy, że nic nie straciłem. Udało mi się za to trafić się na Xificurk.
Przyznaję, od kiedy rzuciły mi się w oczy ich depczące pozerstwo deklaracje, że black metal dziś, to gnój i tylko oni grają BLAKKEST METAL, to ciekawe byłem, jak bardzo plugawym zgrzytem poprą swoje słowa. Cóż, zaprezentowany ze sceny poziom nie był zdecydowanie „BLAKKEST”, a raczej solidna czerń, ale sprana mocno po wielokrotnym użyciu i bez zbytniego bluźnierstwa, bo co ludzie powiedzą. Dźwięki ze sceny leciały poprawne, ale na wesołe trve cvlt deklaracje grubo za wcześnie. Ot, przyjemny black metal, choć na koniec zagrali coś, co zaciągało Batiuszką, to ewakuowałem się do pobliskiej Żabki po Staropramena, bo kurwa, Panowie, nie tędy droga. Jak dla mnie, Krucafuks zagrał typowy, ogólnodostępny black, który prawdziwym maniax umili spijanie piwka, a nieobeznanym w temacie kolegom da wesołą iluzję bluźnierstwa.
Następny w kolejce miał być Embrional, którego od dawna nie trawię. Doceniam poziom sonicznej dewastacji oraz wpierdolu, jaki Skullripper z ekipą prezentują ze sceny, ale cholernie mi to granie nie siedzi, dlatego też odnotowawszy jeno, że forma sceniczna nadal jest wysoka poszedłem po pieniste.
Wieczór robił się coraz późniejszy, to robiło się coraz weselej, a na scenie rozstawiło się czeskie Inferno. Lubię to ich popieprzone granie, choć najczęściej konieczna jest do tego odpowiednia miejscówka i parę głębszych, a tego wieczoru obydwa warunki zostały spełnione. Witraże w Starym Klasztorze dawały świetny efekt podczas występu, a dziwaczne wizualizacje do muzyki wyświetlały się na sklepieniu. Ich wizja nieco psychodelicznego black metalu tego wieczoru wybornie porywała w otchłanie chaosu i nie wypuszczając ani na moment. Pamiętam, że poznałem ich na żywo w Krakowie, gdzie dzieli scenę z Arkoną, Cieniem oraz Hellspawn i wtedy nie zażarło. Teraz czuć było, że ten wieczór, jak dotychczas, należy do nich. Kto był, a przegapił, niech żałuje. Jest czego.
Nie ma chyba kraju nikogo wśród metaluchów, kto nie trafiłby chyba jeszcze na koncert Arkony, bo wieczorni jubilaci często sieją pożogę ze sceny. I bardzo, kurwa, dobrze. Ciekawiło mnie, czy tym razem repertuar zostanie rozszerzony o parę klasyków, i nie zawiodłem się. Z dumą spieszę donieść, że choć starych kawałków było jeno kilka, to publika odśpiewała je tak, że trzęsły się mury. Dla tych stęsknionych hordu poleciało na przywitanie „Módl Się Do Wiatru o Powrót Mój”. Następnie bitewne uniesienie wzrosło straszliwie, gdy odśpiewano „Zrodzony z Ognia i Lodu” odegrane z furią tak wielką, że od razu przeszło mi zmęczenie, a zastąpiła je skrajna nienawiść egoistycznej egzystencji. Dla tych, którym jednak oczka się zamykały odegrano, przy gościnnym udziale Armagoga, „Zasypiając w Strachu”. Nie muszę chyba dodawać, że również i ten kawałek wzbudzał wściekłość, która nadeszła. Poza tym poleciało kilka utworów z „Age of Capricorn”, co do którego coraz bardziej się przekonuję, a także kilka ciosów z „Lunaris”, przy czym te tego wieczoru wybrzmiewały najmocniej. Przy samym „Lunaris” miałem szczękę przy ziemi (notabene, odegranej wcześniej), bo poziom sceniczny sięgnął tu chyba apogeum. Jakby Khorzon i spółka pluli na marność upływu czasu, pokazując, że nadal bogowie są dla nich, jak bracia i siostry. Z taką formą, to przynajmniej do pięćdziesięciolecia mogą dojechać. W ramach ciekawostki dodam, że były plany i chęci, by zagrać więcej staroci, ale po kilku próbach zarzucono ten pomysł, ponieważ mimo doskonałego technicznie wykonania brakowało w tym iskry, a to wszak najważniejsze.
Uch, był to syty wieczór. Szczególne propsy należą się Inferno za naprawdę solidną jazdę po bandzie, no i przede wszystkim jubilaci. Arkona zmiażdżyła, tu nie zamierzam nic więcej dodawać. Jeśli macie możliwość wbicia na ich gig, w okolicy, to nie wahajcie się, bo wciąż warto.
Na sam koniec dorzucę jeszcze parę słów o miejscówce, bo w Starym Klasztorze dane mi było być pierwszy raz. Akustyka na mniejszej sali okazała się być świetna, a i piwko było zacne. Lokalizacja klubu w ścisłym centrum jest strzałem w dziesiątkę. Propsy za świeże na organizatorskiej scenie Endless Horizons Promotion, bo postarano się ładnie.