Trochę trzeba było czekać, ale w końcu jest. Zależało mi na tym wywiadzie, bo Moanaa to kapela warta uwagi. Zarówno ostatnia płyta, jak i debiut robią mi bardzo dobrze. Gdy pojawiła się okazja, aby chłopaków zapytać o „to” i „tamto”, skwapliwie z niej skorzystałem. Zapraszam, więc do lektury. Szczegóły z istnienia zespołu przybliżą Wam Łukasz i K-Vass.
Pathologist: Witam serdecznie i dzięki, że zgodziliście się na wywiad. Rok 2016 był dla Was ważny za sprawą wydania znakomitej, drugiej płyty „Passage”. Gratuluje tym bardziej, bo przyjecie tego materiału, mieliście znakomite. Nie spotkałem się ze złą recenzją. Ktoś z Was się spotkał?
K-Vass: Cześć. Tak, poprzedni rok był dość pracowity i ważny, na pewno, dlatego że w końcu udało nam się zarejestrować materiał w rozsądnym czasie. Bat wydawcy zrobił swoje (śmiech). Co do reakcji – na pewno kilku osobom się spodobała, choć bywały sygnały, że post- metal już się kończy i płyta usypia (śmiech). Z pewnością nie jest to krążek, który wypada oceniać po trzech dniach kręcenia się w odtwarzaczu, więc odbiór w prasie nie był jednogłośny. Mimo wszystko – jesteśmy zadowoleni.
P: „Passage” to płyta, w której zasłuchuje się niemal od dnia premiery. Albo i wcześniej, wiadomo pewne przywileje redaktorskie. Nie da się ukryć, że w porównaniu z debiutem płyta jest bardziej dojrzała. Jak Wy, jako muzycy ewoluowaliście przez te dwa lata dzielące Wasze wydawnictwa?
Łukasz Kursa: Na dobrą sprawę nie były to dwa lata, tylko cztery… Mieliśmy trochę pod górkę przy pracy nad debiutem, także pierwsze szkice i kompozycje na „Passage” zaczynałem pisać już w 2012 roku, kiedy to „Descent” – według wstępnych założeń – miało ujrzeć światło dzienne. Cztery lata to tak naprawdę kupa czasu, ciężko mi teraz wyszczególnić co konkretnego się w nas pozmieniało, mogę tylko zapewnić, że dużo (śmiech). Na pewno świadomość muzyczna – nie bałem się teraz na przykład napisać większości płyty w podobnej tonacji – bardziej zależało mi na uchwyceniu nastroju niż na przejmowaniu się, że ktoś potem nam zarzuci „że nuda”.
P: Moim zdanie na „Passage” słychać dużo mniej post- metalu a więcej post- rocka. Z czego to wynika? Jakieś nowe inspiracje muzyczne?
ŁK: Na pewno – ciężko byłoby przez taki kawał czasu nie znaleźć jakichś nowych inspiracji i nagrać coś innego niż „Descent ll” (śmiech). Tak jak wspominałem wcześniej, już we wstępnej fazie tworzenia postawiłem na klimat całości i spójność kompozycji, co na szczęście „zażarło” reszcie kapeli. Wydaje mi się, że ta płyta oddaliła nas trochę w ogóle od przedrostka „post” – nie ma na niej już praktycznie grania soudscapeami, tak typowego dla post-rocka, nie ma też minimalistycznych, transowych, Isisowo-Cult-of-Lunowatych riffów (śmiech). Jest inna, po prostu i kolejna też będzie inna.
P: Nie sposób też nie zauważyć, że „Passage” w porównaniu z „Descent” jest bardziej ukierunkowana na generowanie nastroju. Jak to się stało?
ŁK: Nie wiem czy, zupełnie niechcący, nie wyczerpałem tego tematu odpowiadając na poprzednie pytanie. To była po prostu kwestia decyzji – chciałem postawić na klimat, reszcie kapeli spasowało, no więc jest (śmiech).
P: Bardzo podoba mi się też Wasza debiutancka EP-ka z 2010 roku. Skład mieliście inny, muzyka wydaje się bardziej „surowa”… Jakim zespołem była Moanaa z tego okresu?
ŁK: Byliśmy wtedy zespołem młodszym, zupełnie niedoświadczonym i absolutnie chaotycznym. Do tego byliśmy zupełnie niepoukładanymi ludźmi – wiek robił swoje. Na dobrą sprawę poznawaliśmy wtedy dopiero współczesny świat muzyczny i uczyliśmy się porzucać nasze wyssane z palca wyobrażenia o realiach tego świata. W skrócie – szukaliśmy swojego miejsca na świecie zarówno, jako ludzie, jak i zespół. Szczerze mówiąc, to bardzo się cieszę, że mamy już ten okres za sobą (śmiech).
P: Da się ten materiał gdzieś dostać, bo szukałem i znaleźć nie mogłem?
KV: Wersja cyfrowa cały czas „wisi” na naszym bandcampie i innych spotifajach, parę miesięcy po „Descent” wydaliśmy wznowienie, pokusiłbym się o stwierdzenie, że zrobiliśmy to w końcu jak należy (CD+digipack). Dostępna w kilku distros (Third Eye, Arachno, Unquiet), więc już na pewno nie ma tego unikalnego charakteru niedostępnego CDR z podrzędnej drukarni (śmiech).
P: Jak to się stało, że projekt Moanaa w ogóle ujrzał światło dzienne. Rzuć trochę światła na Wasze początki.
ŁK: Jako szczyle znaliśmy się z Marcelem (ed :perkusistą) z osiedla – wymienialiśmy się płytami, dzieliliśmy muzyką. Ja grałem wtedy już na gitarze z paroma kumplami, ale był wieczny problem z perkusistą – nie pojawiał się na próbach. Marcel zawsze u nas siedział i kiedyś padło „Ej, wejdźże za gary i zagraj jakieś 4/4″. No i Marcel wszedł i od tamtej pory gramy razem (śmiech). W międzyczasie „napatoczył” się Michał, Bartek oraz Paweł i w 2008 „oficjalnie” założyliśmy zespół.
P: Nie da się ukryć, że często jesteście porównywani do Blindead. Też mam mnóstwo takich skojarzeń. Nie przeszkadza Wam to, że w Polsce jest zespół bardzo podobny w stylu do tego, co wy prezentujecie? Wasz wokalista udzielał się też live w Blindead. Rozumiem, że były to jedynie pojedyncze przypadki współpracy.
KV: Za mikrofonem pojedyncze, zastąpiłem Patryka (poprzedniego wokalistę) na jednej z europejskich tras, dość zamierzchłe czasy, ale wspominam je ciepło do dziś. Za ekranem spędziłem w Blindead dobrych kilka lat (zapewniając wizualizacje na koncertach). Porównania zawsze będą, chłopcy w zasadzie przetarli w Polsce szlaki post-owego, powolnego grania z czego skwapliwie wielokrotnie korzystaliśmy supportując ich. Na ile dziś można mówić o podobieństwach – trudno powiedzieć – Blindead konsekwentnie uciekają od materiałów zarejestrowanych na pierwszych płytach.
P: A propos koncertów. Nie dość, że nowa płyta pojawiła się na świecie, to też sporo koncertów zaliczyliście 2016 roku. Wymień te najważniejsze dla Was zeszłoroczne gigi. Jakbyś dopisał też kilka słów, „dlaczego ten, a nie inny” to by było doskonale?
KV: Akurat 2016 był dość leniwy pod tym względem, sporo czasu zmarnowaliśmy na produkcji „Passage” (śmiech). Darkfest mimo lichej frekwencji na pewno pozostanie zapamiętany na długo – późne godziny popołudniowe, bezchmurne niebo i słońce na wprost sceny wysysające energię z każdym ruchem. Już nigdy nie powiemy, że w jakimś klubie jest za gorąco (śmiech). Na pewno ważnym był też premierowy koncert, w rodzinnym Bielsku-Białej, ostatnimi czasy gramy u siebie niespecjalnie często, raz w roku. Była bardzo dobra atmosfera, płyta prosto z tłoczni w rękach i poczucie dobrze zrobionej roboty.
P: Według mnie pierwszą trasą, dzięki której Wasza muzyka dotarła do szerszego grona odbiorców była „Days of No Light” z 2015 roku, na której graliście u boku Blaze of Perdition i Mord’A’Stigmata. Faktycznie czujesz, że coś po tej trasie się zmieniło. Sprzedaż płyt poszybowała w górę?
KV: Nie odczuliśmy tego jakoś diametralnie, ale na pewno dotarliśmy do nieco innej publiki, było też sporo szumu w mediach. Zdarzyło mi się pracować wcześniej z M’A’S, dlatego czułem, że możemy być dobrym ogniwem tej trasy. Doskonała ekipa, zegarmistrzowska organizacja LHS – każdy znał swoje miejsce i funkcję, juz po pierwszym dniu było czuć, że większych zgrzytów nie będzie. I nie było (śmiech).
P: Pierwsze dwa wydawnictwa wydaliście sobie sami, dopiero przy trzecim krążku zdecydowaliście się na współpracę z profesjonalną wytwórnią. Wiadomo Arachnophobia Records to znana marka nie tylko na naszym podwórku. Jak się układa współpraca z Krzysztofem?
KV: Wyśmienicie. Właśnie podczas Days Of No Light podpisaliśmy kontrakt, ustaliliśmy datę i wstępne szczegóły. Krzysztof dał pofolgować z poligrafią, jest to chyba już znakiem rozpoznawczym Arachnophobii. Wydawałem u niego wcześniej, więc wiedzieliśmy na co możemy liczyć.
P: Może to zdecydowanie za wcześnie na takie pytanie, ale macie już plany na następne wydawnictwo? Pierwsze prace już postępują ?
KV: Zostało nam trochę materiału po sesji, który nie wszedł na „Passage”, ale na razie czeka cicho w szufladzie. Ostatnio mieliśmy małe roszady w zespole (zmiana gitarzysty), więc wkrótce okaże się czy zmienimy kurs. W tym roku z pewnością nic się nie urodzi, raczej celujemy w wydania winylowe obecnej, jak i poprzednich materiałów.
P: A co z innymi Waszymi projektami muzycznymi? Szczególnie K-vass ma długie muzyczne CV. Jakieś wieści od Sigihl albo może reaktywacja StrommoussHeld?
KV: We wspomnianych kwestiach się nie dzieje, Strommo umarło w długiej agonii, Sigihl był takim srogim wkurwem pomiędzy nią właśnie a nowymi wydarzeniami u mnie, L.th (Outre) i Grzegorza (Useless). Nie wiem na jakim etapie są postępy stonerowego projektu Shine Cichego (bass) i Marcela (dr), podejrzewam że będą nagrywać nowy materiał w tym roku. Z mojej strony – w tym roku grzebię mocno w szafie z trupami – obecnie miksujemy z Kumalą jego solowe Brain Story. Następna na tapecie jest zarejestrowana ponad dekadę temu druga płyta nieodżałowanego Psychotropic Transcendental oraz drugi materiał kolejnego umrzyka – Unipolar Manic Depressive Psychosis. Ciążą trochę te stare historie, czuję że to dobry czas aby zrzucić to brzemię (śmiech).
P: I przede wszystkim wasze plany koncertowe na 2017 rok mnie interesują. Będzie można Was zobaczyć w kwietniu przed Jambinai. Coś więcej?
KV: Powoli (powiedziałbym nawet, że mocno powoli) ogarniamy wiosenne koncerty PL i być może coś więcej, mam też nadzieję, że uda nam się pojawić latem na festiwalach. O jesieni jeszcze trudno mówić, ale raczej trasa, a nie weekendówki.
P: Przełom roku to wiadomo: podsumowania i postanowienia. Zacznijmy od tego pierwszego. Wymień swoje pierwsze trójki najlepszych wydawnictw w Polsce i za granicą. Takie twoje obiektywne top 3. Nie koniecznie metal.
KV: Będzie bez szału, ostatnio słucham głównie staroci. Polska – daleko nie szukam: debiut Mentor, „Ufonaut” Entropia, „Trembling” In Twilights Embrace. Świat – Gojira, Vektor, Nails.
P: A jakieś postanowienia w związku z zespołem?
ŁK: Ogarnąć się (śmiech). Grać więcej koncertów nie tylko w Polsce. Grać, grać, grać. Grać.
KV: Dokładnie, otrząsnąć się z tej niezimy i jechać ze sztukami.
P: Dzięki wielkie za wywiad. Słów kilka na koniec dla czytelników Chaosa i się luzujemy!
Serdecznie pozdrawiamy, hails.