Wydawca: Odium Records
Nareszcie, doczekaliśmy się nowego albumu norweskiego Vulture Lord. I to wydanego pod polską banderą (choć cumującą w Wielkiej Brytanii). Ale gdzie by tego nie wydali – serio, czekałem na tę płytę.
Bo lubię Vulture Lord odkąd usłyszałem „Profane Prayer” kilkanaście lat temu. No i kapela kazała nam czekać naprawdę długo na swój nowy, czarci pomiot. Poza tym, przy okazji „Desecration Rite” uświadomiłem sobie, że od śmierci Nefasa minęło już niemal dziewięć lat. Czaicie? Kurwa, nie do wiary. A wspominam o nim, bo „Desecration Rite” to ponoć taki pogrobowiec, gdyż wspomniany muzyk brał udział w komponowaniu tego krążka. Przyznaję – tan krążek to strzał w pysk z pięści dzierżącej odwrócony krucyfiks. Plunięcie w twarz śliną zmieszaną z niestrawioną hostią. Przyduszenie stułą zajebaną po pijaku z lokalnego kościoła. I Szatan raczy wiedzieć, co jeszcze.
Vulture Lord sprokurowało doskonały, wściekły black/thrash metalowy krążek, nacechowany pogardą dla świętości życia, wiary i oddania sztucznym bożkom. Wyobraźcie sobie, że przez czterdzieści minut z okładem Vulture Lord nie zwalnia ani na moment, ani na jebaną sekundę. I w przeciwieństwie do wielu kapel określających swoją muzykę jako black/thrash metal u tych Norwegów prym wiedzie właśnie black metal, wzbogacany o thrash metalową melodykę z jednej, a bezpośredniość z drugiej strony. Cholernie mi siadła ta płyta i myślę, że jeśli podobają Ci się albumy Urgehal, Beastcraft, wczesnego Bathory, Carpathian Forest to zbijemy sobie piąteczkę. Albo potrójną szóstkę, jak się uda. Bo „Desecration Rite” to album utrzymany w takim właśnie stylu i chyba jednak z lepszych rzeczy w tym kanonie, jakie było mi dane ostatnio słyszeć.
O takie powroty walczyłem w skandynawskich zamieciach, z wilkami i pozerami! Koniecznie rozglądnijcie się za tym albumem albo piszcie do Shadowa po swoją kopię – w chuj warto!
Ocena: 9/10
Tracklist: