Tides From Nebula to zespół, który mam pewnie tyle samo zwolenników, co przeciwników. Ja należę do grona fanów i jak na razie nic nie wskazuje na to, żebym miał się z niego wypisywać, bo po raz kolejny chłopaki udowodnili, że post rok nie umarł, ma się znakomicie i ma jeszcze mnóstwo do powiedzenia.
„From Voodoo to Zen” to już piąty album tej grupy i dość mocno zastanawiam się czy, aby nie najlepszy w ich dorobku. Bardzo podoba mi się to, że goście zaczęli dużo odważniej sięgać po elektronikę. Nie, żeby jej wcześniej nie było. Było sporo, ale według mnie stanowczo za mało. Zawsze najbardziej podobały mi się te numery, w których była ona słyszalna.
Na „From Voodoo to Zen” w końcu stanowi ona idealny balans z pozostałymi dźwiękami. Użyto jej po prostu perfekcyjnie. Muzyka dzięki takim dźwiękom nabrała jeszcze więcej przestrzeni. Jeszcze więcej jest tu do odkrycia… Po prostu. Nie przestaje mnie zachwycać w twórczości tego zespołu to, jak jedynie za pomocą dźwięków potrafią oni oddawać emocje… To jest naprawdę wielka sztuka, żeby bez użycia słów i tekstów opowiadać pewną historią. Na „From Voodoo to Zen” po raz kolejny im się to udało znakomicie.
Gdybym miał wymienić numery, które mi najlepiej „weszły” to bez wahania, na początku tej listy wskazuje „Dopamine”. Genialny numer, który na koncertach, przy całej ich oprawie wizualnej zapewne zrobi niesamowite zamieszanie w Waszych mózgach. Doskonały jest też numer tytułowy, a ta trąbka na koniec… Rewelacja i kolejny ciekawy element. Niezmiernie podoba mi się też ostatni numer. „Eve White, Eve Black, Jane” to chyba najlepszy „zamykacz” płyty, jaki do tej pory zaproponowali nam chłopaki z Tides From Nebula.
Olejcie uprzedzenia i po prostu posłuchajcie. Dla mnie to genialna muzyka.
Ocena: 10/10
Tracklist:
01. Ghost Horses
02. The New Delta
03. Dopamine
04. Radionoize
05. From Voodoo to Zen
06. Nothing to Fear and Nothing to Doubt
07. Eve White, Eve Black, Jane