Skip to main content

W końcu można poczuć zew normalności, a to dlatego, że można sobie legalnie pójść pochuliganić na koncercie. Odpowiadając na potrzeby ludu, błogosławiony papieską ręką Michał, ogłosił powrót koncertów ze stajni Black Silesia, dzięki czemu szczęśliwcy mogli udać się na pielgrzymkę do Katowic na The Return of The Black Plauge.

Słońce prażyło tego dnia skurwysyńsko, zatem miałem sprytny plan: przybyć nieco wcześniej do Katosów, wszamać co, by uzupełnić siły i stawić się równo na 17.00, by nie czekać pod Fabryką Porcelany w pełnym słońcu. Niestety, jak coś się ma zjebać, to na pewno będzie to PKP Intercity. Zawsze coś tam jest z dupy, a tam razem był to brak napięcia w trakcji i stanie wagonami w pełnym słońcu w oczekiwaniu na ratunek. W efekcie czego do P23 dotarłem dopiero koło 19 i mając wyjątkowo, kurwa, dosyć wszystkiego. Akurat na scenie powoli rozkładała się kolejna kapela. Zdążyłem przywitać się z rzeszą znajomków, wypić pieniste, a następnie zwrócić swą uwagę ku artystom.

Szczerze mówiąc nie byłem pewien, co będzie grać, bo przepadł mi otwieracz imprezy, Jednakże już pierwsze riffy i klimat prymitywnego zła oraz rytuałów w zatęchłej krypcie mówiły same za siebie: Dagorath. Poznałem ich dość późno, bo dopiero od Epki „Evil is the Spirit”, ale wystarczyło to, by mnie zachęcić. Na scenie miałem identycznie wrażenie, jak przy obcowaniu z krążkiem – szybsze Cultes des Ghoules. Ktoś będzie kręcił nosem, że „eee to już było typie”. Może i tak, ale mi robi to doskonale. Hord pokazał, że w pełni umieją wylać na publikę kubeł smoły, podpalić i sławić zło na całe gardło. Żarło tam wszystko: bezlitosne gitary podlane ogniem z perkusji, a także obłąkany wokal. Typulo dawał z siebie wiele tego wieczoru i robił to dobrze. Jeśli jeszcze nie znaliście Dagorath, to poznajcie. Tym występem upewniłem się, że jest naprawdę dobrze.

Po tej intensywnej orgii z Szatanem przyszła pora na chwilę oddechu. A to dlatego, że w kolejce następny był Embrional, czyli hord, który zupełnie mi nie leży. Tego wieczoru nic się nie zmieniło: solidne, bezlitosne jebnięcie w publikę, która tłumnie zebrała się pod sceną, dzięki czemu kolejka do baru była mniejsza, a i było więcej czasu, by pogadać na tematy wszelakie.

Orgię przemocy mieli zamykać tego wieczoru specjaliści w tej dziedzinie, będący Chopinami wpierdolu: Infernal War. Pobieżałem prędko zatem pod scenę, przy okazji notując drobne zmiany w hordzie: Warcrimer posiwiał (tudzież nabrał koloru chirurgicznej stali), Zyklon mógł pochwalić się jebitnymi barami niczym Eddie Hall w czasach swojej świetności, zaś na basie można było dostrzec basistę z Deus Mortem. Tymczasem Silesian kommando nie pierdoliło się i od razu dojebało, aż publika obsrała zbroję. Serio, poprzednie kapele mogły grać dobrze lub bardzo dobrze, ale Infernale pokazali dobitnie, że stoją o klasę wyżej. Machina wkurwienia napierdalała nieprzerwanie, aż człowiek, mimo wycieńczenia upałem, machał baniakiem, a co bardziej krzepcy ruszyli w harce pod sceną. W tłum puszczano tylko najsilniejsze pociski, jak „Spill the dirty blood of Jesus”, „Into the Dead Soil”, „Genocide Command”, a także niespodzianka! Poleciał bezlitosny strzał w postaci świeżutkiego kawałka, który sprawił, że pod sceną zawrzało. Bo było to dobre. Na sam koniec przypomniano, co należy robić z nazareńskim cieślą, bo odśpiewano „Ściąć Nazarejczyka”. I koniec. Godzina zleciała, jak z bicza trzasnął, w efekcie czego niemal równo o 22 można było zbierać swoje stare kości na pociąg.

Jak było? Zajebiście. Imprezy od Black Silesia Productions nigdy nie zawodzą i człowiek zawsze ma tego banana na ryju. Tak był i tym razem. Mimo upału, zmęczenia oraz wkurwienia, że jezusmaria, byłem przezadowolony, bo poziom sonicznej zagłady był nieludzko wysoki. Kto nie był, niech żałuje – jest czego, ale możecie w ramach pokuty uderzyć na dwie sztuki z Voidhanger już w lipcu.

Bart
638 tekstów

Przemądrzały, gruby chuj. Miłośnik żarcia, alkoholu i gór, któremu wydaje się, że umie pisać.

Skomentuj