Wydawca: 20 Buck Spin Records
Ot i kolejne mini objawienie ze stajni 20 Buck Spin Records. To znaczy – przynajmniej tak je reklamują, ale z doświadczenia wiem, że akurat oni mają zazwyczaj podstawy do ochów i achów wobec swojego katalogu. A teraz pytanie – ilu z Was znało wcześniej Slimelord?
No właśnie. A zespół na przestrzeni ostatnich pięciu lat był dość płodny, choć ja to dopiero właśnie przy okazji… ja pierdolę, co za tytuł… „Chtridiomycosis Relinquished” poznałem ten brytyjski skład. Czyli recenzowanej tutaj płycie, będącej zarazem ich debiutem. I stąd teraz kilka słów o nim właśnie. Za okładkę odpowiada Brad Moore i co by tu nie mówić, jego front covery są dość charakterystyczne, a równocześnie sporo mówią o zawartości płyty. Gość stworzył ilustracje choćby dla Tomb Mold.
A Slimelord całkiem nieźle wpisuje mi się w konwencję death metalu z XXI wieku, który z jednej strony osadzony jest w klasyce gatunku, a z drugiej strony cały czas poszukuje, kombinuje, wprowadza atmosferę i nie pozwala (przynajmniej z założenia) na nudę. „Chtridiomycosis Relinquished” to album ze wszechmiar taki właśnie jest – połamany, z wieloma plot twistami, zmianami narracji – jakby stali w rozkroku między Morbid Angel, Atheist i dIsembowelmenti pewnie wieloma zespołami, które gdzieś tam kołaczą mi się w tyle głowy. Słuchając tej płyty możecie poczuć się tak, jakbyście wzięli sobie różne różniste menzurki i próbówki i przelewali ciecze o różnej lepkości i gęstości, patrzyli co z tego wyjdzie. Raz coś Wam zaskrzeczy, raz ryknie do ucha, raz złapie za sutek i wykręci trzy razy, a kiedy indziej zabąbelkuje jak bąk puszczony w wannie. Dawno nie słyszałem niczego tak dziwnego.
W zależności od poglądów na death metal możecie zachwycić się tym opisem jak i się nim zniechęcić. Dla mnie Slimelord na pewno stworzył płytę niebagatelną, jednak z pewnym sporym minusem – ten album trwa niemal pięćdziesiąt minut. Chwilami jego rozmiar mnie przytłacza. Tu się wiele dzieje i to zdecydowanie jest album na więcej niż szesnaście odsłuchów. Ale chwilami czuję się zwyciężonym w nierównej walce ze Slimelord. Pomysły Brytyjczyków zasługują na uznanie, ale znów – są dni, kiedy muszę je dawkować. Tak po prostu.
Pomimo tego „Chtridiomycosis Relinquished” jest albumem w chuj wartym poznania. Doceniam ogrom pomysłów – a przy tym zespół nie rozwarstwia tej płyty nad wyraz i ponad konieczność. Coś takiego moim zdaniem ostatnimi czasy mogło ukazać się tylko pod szyldem labelu z Waszyngtonu, no ewentualnie dzięki Profound Lore Records.
Jestem więc na tak i z ciekawością czekam na kolejne wydawnictwa Slimelord. Czy rozczarują – czy zachwycą ponownie? Przy tym stopniu kombinacji obie ścieżki rozwoju są możliwe.