Wydawca: GOP Records
Cieszy mnie, że nikt tego zespołu nie reklamował jako female fronted extreme metal. No ale debiut wyszedł pod skrzydłami GOP Records, a nie Napalm Records, więc może przez to. I bardzo dobrze, bo już by mieli niższą notę na starcie. Przynajmniej u mnie.
Semprah, bo o nich mowa, wypuścili ten krążek niedawno, bo w listopadzie. Chwilę czasu więc na zapoznanie mieliśmy, co by tu nie mówić. Przejdźmy więc do konkretów – dostajemy tutaj osiem numerów utrzymanych w melodic death metalowych klimatach. Chwilami za bardzo melodyjnych jak na mój gust, a szkoda. Szkoda, bo jest tu parę numerów porządnie zagranych – może nie zrywających mi berecik z łysinki, ale takich że spokojnie mogę o nich, że są OK. Motoryczne, pędzące, czasem mocno mielące i niewyłuskane z groove’u gitary napędzane całkiem porządną sekcją rytmiczną są solidne i można przy nich tupnąć nogą. Słychać też, że ryczy tu wokalistka, ale jakoś nie mam z tym problemu. Do czasu.
Do czasu aż zespół stwierdza, że trochę metalowych miękiszonów też chciałby złapać w swoje sieci, więc przechodzi na bardzo melodyjne riffy i czyste damskie wokale. I wtedy mam ochotę wstać, wyjść i nie wrócić. Nienawidzę tego grania rodem z reklam na fejsbuku. Po co? Po co, na rany krystusa?! Przecież bez tego rozmemłanego niby metalu jako tako to żre. Dla lajków w grupie „Stare Metale A.D.”? Bo jakimś dziwnym trafem wszelka chujoza i przeciętnoza tam zbiera od groma oklasków.
Moja rada – odpuśćcie sobie te elementy z czystym damskim wokalem i ultramelodyjnymi riffami. Są one Wam totalnie niepotrzebne. Skupcie się na tym całkiem przyzwoitym death metalu i coś tam z tego będzie.
A co poza tym? No powiem tak – jeden z wielu zespołów, które są pierwszym bądź drugim supportem dla większych grup. Nie ma tutaj tragedii, ale też pewnie wracał do tej płyty nie będę. Mogło być lepiej jednakże, gdyby nie wady, o których już wspomniałem.