Wydawca: Thrashing Madness Productions
Jak wiecie, czasem chwalę Leszka za wybór materiałów do wznowienia, ale czasem też mu się dziwię, że pakuje kasę w coś przeciętnego lub wręcz słabego. I dziś mamy proszę ja Was do czynienia z tym drugim przypadkiem.
Bo oto Thrashing Madness Productions wznowiło materiał “The Opressors” małopolskich heavy metalowców z Roadhog. Jest to ich druga płyta, wydana oryginalnie w 2017 roku i jakoś szczęśliwie do tej pory omijała mój odtwarzacz. Dwa pierwsze materiały zespołu znam i nie podobają mi się, ale o tym później. Skupmy się na moment na drugim krążku studyjnym.
Jest słabo. Już sama okładka to jakieś kuriozum – zgrabna dziewoja w outficie a’la księżniczka Leja leży na ziemi a nad nią, niczym w jakimś pojebanym bukkakke… przerośnięte stworki będące miksem jeża, bobra kurwa i misia? No nie mam pojęcia i tu trzeba tęższych zoologów. Po odpaleniu płytki wcale nie jest lepiej. Mdły i oklepany heavy metal z kiepskim wokalistą. Przewijają się nam tu wpływy NWOTHM, ale też hard rocka, chwilami nawet zalatuje glamem. I dla mnie byłoby to ok, ale moim zdaniem ROadhog po prostu nie ma tego faktora, który powoduje, że nawet najbardziej oklepana i przewidywalna płyta zagrana w tym stylu może się podobać. Jedenaście numerów ciągnie się jak guma do żucia wlepiona we fryzurę przeciętnego hair metalowca, szczególnie że zespół sporo wplata do swojej twórczości wolniejszych fragmentów. W ogóle mi to nie robi i wręcz mnie nudzi. Czekam tylko na koniec płyty. Ale nie ma lekko – do „The Opressors” dołożono numery z EPki „(Don’t) Follow Them”.
O niej już pisałem, zaraz po wydaniu czyli ponad osiem lat temu. O, tak pisałem: „Debiut był przeciętny, jednak nie spodziewałem się, że kolejny materiał będzie gorszy – zazwyczaj jednak zespoły robią z biegiem czasu postępy. A u Roadhog nawet nie to, że nic się nie zmieniło – wręcz się pogorszyło. Trzy numery, w tym cover, brzmią jak nagrane w sanatorium. Riffy nie mają mocy, melodie wpadają jednym uchem, a drugim wypadają. Do tego na stanowisku wokalisty bez zmian – koleś śpiewa po pierwsze, jakby nie mógł złapać oddechu, a po drugie jego angielski jest wciąż tak samo beznadziejny jak był (dykcja, wymowa, ogół).”
Więc dziś nie ma chwalenia. Moim zdaniem nie ma co wydawać kasy na tę reedycję – kto ją ma, no trudno. Jego problem. Ale jak ktoś jej nie ma, to niech sobie daruje. U mnie będzie zbierać kurz.