Skip to main content

xGbdCzasami człowiek musi, inaczej się udusi – śpiewał swego czasu mistrz Jerzy Stuhr. I ja też od pewnego czasu miałem parcie, żeby ruszyć dupę gdzieś na koncert, by dać upust swej wrażliwej artystycznie duszy. Okazja taka nadarzyła się we wrześniowy weekend, bo oto i szef klubu Rude Boy w Bielsku – Białej obchodził swoje urodziny. Jako, że jednym z gości był rzeszowski Epitome, to i miejsce w busie dla mnie się znalazło. No i się zaczęło.

Daruję sobie opis samej podróży. Powiem, jedynie, że było grubo. Grubo w chuj, no ale o epitomiakach legendy krążą. A w każdej legendzie jest kropla prawdy. Albo kieliszek. Albo liter. Albo cztery. Tym razem bliżej było tej ostatniej wersji. Może starczy, jeśli powiem, że Lacrimę zmuszony byłem odpuścić.

Ale dla mnie koncert i tak zacząć miał się od Epitome, czy to planowałem, czy nie. Na gig Rzeszowiaków stawiłem się jak skowronek – wciąż najebany, ale jednak skowronek. Nawet jeśli byłem jeszcze lekko osłupiały, to kapela delikatnymi muśnięciami wybudziła mnie ze snu. Daliście się nabrać, na te „lekkie muśnięcia”, nie? Każdy kto słyszał ten zespół wie, że panowie młócą chorego grind corea dla pojebańców. A nawet rzec by można – od pojebańców dla pojebańców. To nie jest grind z kilkusekundowymi numerami, tu się naprawdę coś dzieje. Kolesie w czterech zrobili totalną rozpierduchę, szkoda tylko, że doceniło to zaledwie kilka osób, które wybrały się pod scenę. Może się bali umazania juchą, którą się oblali panowie? Albo uraz do kitlów lekarskich mają ludzie w Bielsku Białej? Coś było z publiką jeszcze nie tak. Ba. Chyba nawet mało kto rozpoznał przeróbkę apokalipsy zombiaków. Co nie zmienia faktu, że Epitome dał z siebie wszystko, plując prątkami grind core na prawo i lewo. A jak sobie pomyślę, jak wyglądali pięć godzin wcześniej to już w ogóle szacun, hehe!

devilish impressionsPo Epitome o ile pamiętam deski przejęło Devilish Impressions. Sorry, nie moja muzyka, dla mnie to wszystko jednak zbyt mocno pachnie inspiracjami behemothowskimi, więc stwierdziliśmy z kolegą Wojciechem, że pora się przewietrzyć. Co gorsza – po drodze przegapiłem wszelkie bankomaty, ale myślę sobie – pewnie za piwko sobie kartą zapłacę przy barze jak burżuj. Takiego chuja. Z jednej strony dobrze, bo już się bardzo nie mogłem sponiewierać, hehe. Choć kilku osobom piwko wiszę tak czy siak (hail Prezes między innymi!). Ale wracając do tematu.

Kolejną kapelą była Antigama. Przyznam, że jakoś nie tnę się za ich płytami w domowym zaciszu, ale to co zespół pokazał w Rude Boy’u zasługuje na naprawdę wielki plus. Wielu mówiło po całej imprezie, że to właśnie Antigama zagrała koncert wieczoru. No przyznam, było naprawdę dobrze, zwłaszcza, że zagrali chyba w okrojonym składzie. Kolejna porcja grindu, może trochę innego niż w przypadku Epitome, ale również kopiącego po tyłku. Pewnie bardziej połąmanego, ale z taką samą dawką energii. No i ludzie jakby bardziej się ruszyli pod sceną, łącznie z typem, który łapał się rury u sufitu i z gracją małpy se dyndał. Spoko, jak lubi. Faktem jest, że Warszawiacy dali świetny show – kupili mnie i chyba jednak przysłucham się bliżej ich krążkom.

Mówiłem, że na Antigamie ludzie się wreszcie ruszyli? No to Wam powiem, że najbardziej ruszyli się podczas koncertu Vedonist. Kolejna stołeczna nie ma jakiejś wybitnie przychylnej prasy wśród części sceny, co mnie w sumie jednak trochę dziwi – ja tam do chłopaków nic nie mam i pomimo, że nowy krążek nie podoba mi się tak jak wcześniejsze, to mogę stwierdzić, że i ich koncert mi się podobał. Fajnie, że odpuścili sobie mundurki, bo jednak nie do końca lubię takie imidże w metalu – na scenę wyszło po prostu pięciu kolesi i dołożyli do pieca nowocześnie brzmiącym death metalem. Przekrój muzycznie w zasadzie dotknął wszystkich wydawnictw Vedonist, a dodatkowo powiem Wam, że starsze numery kapeli z soundem, jaki zaserwowano im na koncercie brzmią bardzo dobrze. I nowy wokalista sprawuje się niezgorzej. Nawet, jeśli celuję na co dzień w inny rodzaj death metalu mogę stwierdzić, że Vedonist zagrał bardzo dobrą sztukę.

azarathNo i ostatni zespół tej soboty – Azarath. Azarath drzewiej grał częściej, teraz rzadziej, więc jak tylko jest okazja, zawsze chcę ich zobaczyć. Już nawet nie pamiętam, o której weszli na deski, ale chętnych do walczenia pod sceną nie było już wielu. Piekielny kwartet wkroczył na scenę i przyjebał lewym sierpowym pod postacią „Supreme Reign Of Tiamat”. Nowa, a w zasadzie ostatnia jak dotąd – bo w sumie ma już dwa lata na karku, nie miała przeważającej reprezentacji pod względem ilości numerów odegranych na koncercie – w sumie wszystkie płyty zostały obdzielone po równo… Poza „Demon Seed” – i ja tego absolutnie nie rozumiem! Przecież ten krążek jest tak samo dobry, jak inne – kategorycznie żądam więc umieszczenia w secie choćby „Destroy Yourself”, hehe. Ale i poza tym nie można było narzekać na dobór numerów, bo było można usłyszeć takie sataniczne przyśpiewki jak „Christscum”, „Baptized in Sperm of the Antichrist”, „Beast Inside” czy oczywiście „For Satan My Blood”. Azarath odgrywa swoje numery naprawdę po mistrzowsku, nurza słuchaczy w oparach siarki, smoły i spermy antychryściej – chciałoby suę tylko widzieć trochę więcej ruchu na scenie. Cóż, trzeba było nadrabiać pod sceną, choć było dość delikutaśnie również i tam, hehe… Co do koncertu, to za garczkami usiadł Adam Sierżęga i stanowił zaiste godne zastępstwo za Inferno. Ogólnie rzecz biorąc – ja nie byłem jak dotąd chyba na słabym koncercie Azarath i po koncercie w Bielsko – Białej dalej tak uważam. Około godzina diabelskiego napierdolu była utrzymana jak zwykle na wysokim poziomie.

Tym miłym akcentem urodziny Poliego się zakończyły. Zapomniałem powiedzieć jednak o innych atrakcjach, więc szybko nadrobię – były konkursy w piciu wiśnióweczki, były konkursy wiedzy metalowo – ogólnej (tu część uczestników popisała się wyjątkową niewiedzą, ja nie wiem, czy to z powodu alko, czy po prostu dziś już nie jest ważne jak nazywa się taka czy taka płyta, albo w którym roku ją wydano – ponoć dawniej za takie braki w metalowej edukacji można było straciś honor, koszulkę lub zęby… Ech… Ale ogólnie było bardzo fajnie, może chwilami zbyt dużo procentów, przez co relacja może okazać się wybiórcza, ale co tam – są urodziny, się pije. To Poliemu życzymy kolejnych lat w służbie metalu – jak się uda, to również się zjawimy!

Fotki dzięki uprzejmości Lurtz’a i Damy Jego Serca, za co z tego miejsca dziękuję. Jak jeszcze jakieś zdobędę, to dorzucę.

 

Oracle
16775 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

Newsy

Nowa EPka od Excuse

OracleOracle17 czerwca 2016

2 komentarze

  • daro pisze:

    co za dziecinada pisać relacje z koncertu na którym sie było totalnie nakurwionym… dobre dla kinderów…

  • Oracle pisze:

    Przecież napisałem, że nie totalnie, prawda? Czytania ze zrozumieniem nie nauczyli w szkole?

Skomentuj