Wydawnictwo: Svarga Music
Pierwsze skojarzenie jakie miałem z tym krążkiem to pewna scena z Psów dwójki w której Boguś mówi „A z takim ryjem kim on może być? Tajem?” I tak mniej więcej jest z nazwą zespołu. No jak myślcie, co mogą grać?
Płyta ta kompletnie mnie nie zaskakuje. W niektórych momentach męczy, a w innych nawet da się słuchać. Co my tu mamy? Sporą dawkę milusich, słodziusich i łatwo przyjmowalniusich melodyjek. Na szczęście Panowie zdają sobie sprawę z tego, że aby za słodko nie było, trzeba czasem przyśpieszyć i dopieprzyć. Ustalmy jednak – dla prawdziwych, zahartowanych przez kąpiele we krwi wiernych, metalowców, będzie to po prostu słodkie i melodyjne gówno nie warte uwagi. Ciężko natomiast odmówić panom doświadczenia i umiejętności łączenia mocnych brzmień z szeroko pojętymi „folk influence”. To wcale nie takie częste, bo ogrom zespołów jest święcie przekonanych, że flecik+ tamburyn + ostra gitara = folk metal jak ta lala. Czy tam pagan. Kolejną rzecz, którą można zapisać na plus, to czyste wokale. Kto miał okazję zagłębić się nieco w w gatunek, któremu Paganland hołduje, ma świadomość tego z jakimi beztalenciami mamy czasem do czynienia. Do tego żywo przekonanymi, że potrafią śpiewać czysto. Tak, kurwa, jasne. Tutaj na szczęście tego problemu nie ma. Chociaż w niektórych miejscach zęby zabolały. Wracając do muzyki – no cóż, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że panowie niebezpiecznie w pewnych momentach zbliżają się w swoich inspiracjach do pewnego zespołu na A, co to sobie w sąsiedniej Rosji bytuje. Leaders not followers chciałoby się powiedzieć. Chociaż tak po prawdzie, to kilka innych bandów też by tu znalazł. Ale ja nie o tym. Fajnie, że są na tej płycie nawiązania w lirykach do kultury i historii, które być może zmuszą małoletniego fana, albo i nieco starszego, aby sięgnąć do źródła. Popatrzeć, skąd oni to wzięli. Chociaż to w sumie życzeniowe z mojej strony. Nieważne. Konkluzja jest następująca. Dla osób, które siedzą w takiej muzyce od tych kilku lat co najmniej pełnowymiarowy debiut Paganland będzie krążkiem, który specjalnie niczym nie zaskakuje, ale można sobie trzymać w kolekcji. Dla świeżaków, którzy dopiero co liznęli gatunku pewnie: „łał, ja pierdolę”, lub „ściółkę sprzed szałasu odgarniam, tylko z Paganland na uszach”.
Jeśli jednak jestem metalowcem z krwi i kości, co gardzi takim gatunkiem, to dziwię się że dotarłeś do końca recenzji. Już po nazwie wiadomo, że nie masz tu czego szukać.
Ocena: 5.5/10
Tracklist:
01. Коло Вічності – інтро
02. Тіні минулого
03. Сила духу
04. Чорногора
05. Подолянка
06. Нічний ліс
07. Тумани і сутінки
08. Вітер волі
