Wydawca: Piranha Music
Kolejny nowy band wypłynął na powierzchnię znad przepływającej przez Kraków Wisły. Grają sobie doom/sludge i w zasadzie ten materiał to ich debiut.
Nie licząc trzech singli. Mowa o Narbo Dacal. Nie wiem, co oznacza ta nazwa i za cholerę nie mogę jej zapamiętać. Taki widać mój los. Pierwszy mój kontakt z nimi miał miejsce na koncercie w ich rodzinnym mieście. Nie powiem, zagrali fajnie. Dopiero potem w moje łapska trafiło „Narbo Dacal”. I jak? No zasadniczo też jest OK. Dostajemy tutaj cztery kawałki, łącznie trwa ten materiał dwadzieścia sześć minut, więc czas jest do ogarnięcia i wyrobienia sobie jako tako zdania na temat muzyki zespołu. Powiedziałem że zasadniczo jest ona OK. Czyli możecie się domyślić lub jakoś tam wywnioskować, że nie porwała mnie aż tak. Przyznam, że koncertowo żarło moim zdaniem to jakoś lepiej. Muzycznie faktycznie słychać to trochę połamanego sludge’u, jest to granie z duszną atmosferą i słuchając ma się wrażenie, że nad gitarami unoszą się jakieś dziwne opary. Do tego mamy też damski i czysty wokal. Na EPce brzmi on tak, że z jednej strony rozmiękcza trochę tę muzykę i odbiera odrobinę ciężaru – sami musicie jednak stwierdzić czy to plus czy to minus, bo ja pomimo sporej ilości odsłuchów jeszcze sobie nie wyrobiłem zdania. Zależy jaki mam humor, raz mi to pasuje, kiedy indziej denerwuje. O ile na koncercie zagrali chyba wolniej i bardziej doom metalowo, o tyle na materiale studyjnym ta muzyka ciąży ku sladżowi, a to nie jest mój ukochany gatunek. I nie zawsze mam po prostu ochotę na takie granie. Generalnie to jest dobra muzyka, tylko jeszcze nie do końca wpasowuje się w mój gust i może przez to nie wracam do niej z taką przyjemnością jak do sporej części wydawnictw od tego konkretnego labelu.
Ocena jest więc jaka jest – w żadnym wypadku nie jest źle, po prostu nie do końca dla mnie. I może po prostu koncertowo wypadli dla mnie jakoś lepiej, przez co miałem zawyżone oczekiwanie do materiału ze studia.
Ocena: 6/10
