Wydawca: Metal Blade Records
Klik. Wrrrrrrrrr. Buch. Klik. Wrrrrrrrrr. Buch. Klik. Wrrrrrrrr. Buch. Klik. Wrrrrrrrrrr. Buch. Klik. Wrrrrrrrrr. Buch. Klik. Wrrrrrrrrr. Buch. Klik….. tak właśnie produkowane są płyty metal core’owe. Mechanicznie, jak z szablonu. Doskonale pasuje nam tu recenzowany właśnie Machinemade God.
Niemaszki z tego zespołu za nic mają chlubne tradycje, kultywowane przez ich krajan z takich wspaniałych aktów jak Sodom, Kreator, Destruction czy Protector. Nie, oni założyli sobie (prawdopodobnie pilnie przy tym śledząc listę przebojów na MTv), iż będą grać metalcore. Nudny i przewidywalny jak „M Jak Miłość”. Ich druga płyta, zatytułowana „Masked” (tak, ja też bym się chował gdybym spłodził takiego gniota), jest typowym produktem metal core’owym. Już naprawdę rzyga mi się taką muzą i to nawet nie dlatego, że jej nie lubię, mimo, że nie lubię, ale dlatego, iż jest na nią taka cholerna moda. A na tej modzie chcą oczywiście jak najwięcej zarobić wytwórnie. I tak, nowy album Machinemade God wyszedł pod skrzydłami Metal Blade Records – stajni, która dawniej wydawała największych, a obecnie podążyła śladami na przykład Roadrunnera, wydając każde gówno, które określa się jako metalcore’owa rewelacja. I nic dziwnego, że zainteresowała się ona Niemcami. Ich produkt jest kalką kalki i ma osobowość produktu firmowego, niczym chipsy z napisem „wyprodukowano dla Biedronka, Tesco, czy innej cholery”. Każdy utwór jest taki sam, a wszystkie są tragicznie wtórne. Proszę bardzo – struktura utworów: szybkie granie z growlem, wolne granie z czystym wokalem, szybkie granie z grolwem, wolne granie z czystym wokalem, solóweczka, wolne granie z czystym wokalem, koniec. I w następnym numerze to samo. Do tego teksty, dla zagubionych w brutalnej rzeczywistości emo, szukających światła, w świecie, który jest zbyt mroczny, i inne tego typy popisy liryczne, które wśród literaturoznawców określa się mianem grafomanii. Natomiast muzyka Machinemade God jest również grafomanią, tyle że muzyczną. I męczy równie okrutnie, zwłaszcza, że mam dziś zły dzień, przez co nie jestem zbyt wyrozumiały dla tych wycelowanych cieciów. A może to wazelina na włosach, co?
Przepraszam, że ta recenzja jest taka krótka. Nie miałem na nią w ogóle pomysłu, ale na usprawiedliwienie wezmę fakt, iż Machinemade God na „Masked” nie miał pomysłu na granie. A to w ogólnym rozrachunku stawia ich w gorszej sytuacji ode mnie. O mojej recenzji szybko wszyscy zapomną, a oni będą musieli żyć z takim gównem w dyskografii.
Ocena: 2,5/10
Tracklist:
1. | Forgiven | ||
2. | With You | ||
3. | For Those Who Care | ||
4. | Voices | ||
5. | Vengeance | ||
6. | Who, If Not Us? | ||
7. | Place Taken | ||
8. | Endlessly | ||
9. | And Even Though You’re Gone | ||
10. | Next To Me | ||
11. | Nemesis | ||
12. | Melancholy |
