Wydawca: Fallen Angel 666 Records
Ostatnio otrzymałem przesyłkę z Puszczy Mariańskiej, a tam wśród nowych rzeczy znalazły się również z dwie płytki trochę starszego sortu. Pomyślałem jednak, że muzyka zawarta na nich jest warta zrecenzowania nawet z poślizgiem. A więc nie traćmy mojego cennego czasu – przed Wami Holy Death i ich ostatni album „The Knight, Death And The Devil”.
Pod tym długim tytułem kryje się kawał naprawdę i zajebistego black metalu w starym stylu. No tak, to zacząłem z grubej rury, a co! Ale mam prawo. Leszek i jego formacja tuła się po undergroundzie już spory szmat czasu i przez ten okres zyskał sobie pokaźne grono zwolenników, ale i kilku wrogów też pewnie by się znalazło. Ja zaliczam się do tych pierwszych, w czym utwierdziło mnie zapoznanie się z ostatnim jak dotąd albumem Krakowian. No po prostu lubię takie staroświeckie, czarcie granie, a muzyka Holy Death jest mocno osadzona w stylu, jaki z dumą reprezentował Bathory na „Under The Sign Of Black Mark” czy Tormentor. Do dzieła Quorthona „The Knight, Death And The Devil” zbliżona jest głównie z powodu brzmienia płyty, a także barwy głosu Mercuriusa. Na krążku nie ma jakiegoś przesadnego ścigania się z samym sobą, dominują średnio-szybkie tempa, ale wolnych czy też na odwrót – bardziej żwawych galopad nie brakuje. Kompozycje Holy Death bronią się jednak w każdym przypadku, przede wszystkim dlatego, że w tym black metalu, z solidną heavy/thrashową podszewką, czuć klimat (zabrzmiało to jak wywód trzynastoletniego wojownika, hehe) i autentyczność. Nie jest to żadne modne płynięcie z retro – prądem. Esencja starej szkoły – to sformułowanie ciśnie mi się na myśl, gdy słucham Świętej Śmierci. Właściwie wszystko mi tu pasuje. No może poza dwoma kwestiami – czasami wokal Mercuriusa wywiera na mnie wrażenie trochę takiego…hmmm… nieporadnego – dotyczy to momentów, gdy śpiewa on w miarę czystym głosem. No jakoś mi czasami to nie zabrzmi, tak jak powinno. Drugim mankamentem jest utwór „Lucyfer” – recytacja wiersza Micińskiego również wypada jakoś tak blado. Ale to oczywiście moja autonomiczna opinia. Świetnie natomiast użyto fragmentów „Adwokata Diabła” z geniuszem Pacino, niezłe są też trzy covery zawarte na krążku. Jak dla mnie więc, poza dwoma wspomnianymi minusami, album epatuje mocą, szczerością grania i dlatego też z olbrzymią przyjemnością będę do niego powracał.
Reasumując, „The Knight, Death And The Devil” przypadł mi do gustu i z (nie)czystym sumieniem sumieniem mogę zawyrokować (w końcu pseudonym do czegoś upoważnia, hehe), że jest to najlepszy album w dyskografii Holy Death.
Ocena: 8,75/10
Tracklist:
1. | Whispers of the Soul | ||
2. | Thunder of Revenge | ||
3. | The Battlefield Act I and II | ||
4. | Riding the Hellstorms | ||
5. | Holy Death | ||
6. | Fallen Angel | ||
7. | Power From Hell (Glory of Lucifer) | ||
8. | Standing Under the Cross | ||
9. | Lucyfer | ||
10. | Call From the Grave (Bathory cover) | ||
11. | Beat of Flame (Hellias cover) | ||
12. | Princess of the Dawn (Accept cover) |