Skip to main content

Wydawca: Black Death Production / Under The Sign Of Garazel Productions

W zasadzie to się kurna dziwię, że jeszcze Hell’s Coronation nie zagościło na łamach kejosa. Ich debiut był w sumie całkiem w pytę wydawnictwem, które mocno zaznaczyło teren na scenie, ale nikt z naszych nie miał odwagi po nie sięgnąć. Cóż, jak to się mówi to se ne vrati i dziś nadrabiamy tą zaległość, bo na blacie leży druga ep’ka tego hordu – przepraszam – projektu i aż się prosi o skreślenie kilku słów, co właśnie czynię.

Pleśń. To pierwsze co przychodzi mi na myśl i wpada w ucho po odpaleniu tego materiału. Stara, obrośnięta pajęczynami i do tego cuchnąca szczynami i rozkładającą się padliną piwnica w której siedzą te dwa typy mocno oddziałuje na wyobraźnię. Można więc pofantazjować i wyobrazić sobie co oni w niej robią z tą jęczącą panienką na początku otwierającego ep’kę “Empty Shells Of The Sacrament”… Podpowiem: na pewno złe rzeczy. I dobrze, bo to oznacza, że gdzieś w rogu tej zimnej piwnicy czai się realne zło. Po drugie: biedne to wszystko jest jakieś. Proste, brudne, chamskie… miejscami wręcz prymitywne. O dziwo, równe i podane z lekkim, psychodelicznym, grobowym klawiszem w tle. Po trzecie: tak się nie powinno dzisiaj grać, a mimo wszystko te dwa grubasy stojące za tym hordem – przepraszam, projektem – szczają od góry do dołu (bo w górę to lipa i pochlapać się można) na całą tą scenę i trendy i robią swoje. I to się chwali, bo wychodzi im to zajebiście. Tak, tak. Po prostu zajebiście. I nie ma tutaj nic, co mogłoby uszczęśliwić np. ładnych fanów Furii. Tutaj jest tylko trup. Rozkładający się na każdym kroku. I nie dość, że niemożebnie jebie, to trudno obok niego przejść obojętnie nie wąchając go przy tym i nie zaciągając się bijącym od niego fetorem. Nie będę kłamał, że jedyneczka weszła mi jak parówa w bułę i trochę obawiałem się, że “Unholy Blades Of The Devil” może być już trudniejsze do przegryzienia. Właśnie chociażby na zbyt namacalne klawisze. Na szczęście pomyliłem się piekielnie, bo jest tu wszystko jak należy. Riffy, wolno kołyszące niczym wiatr wisielca na gałęzi. Wokale, wręcz trupie. No i perkusja. Nieco ospała, ale miejscami bijącą jakby kościelny dzwon. I przede wszystkim ten grobowy klimat, przywołujący echa starych, dobrych polskich blacków z pierwszej połowy lat ‘90. To wszystko złożyło się na to, że polubiłem ten materiał jak moją starą stojącą za grami.

Można tak dzisiaj grać? Można, a nawet trzeba. Liczę więc na to, że pełniak, na który czekam z niecierpliwością, będzie równie dobry, co “Unholy Blades Of The Devil”.

Ocena: 8,5/10

Tracklista:
01. Empty Shells Of The Sacrament
02. Temple Of Wickedness
03. Descent Into The Depths Of Unspeakable Evil
04. Satanic Scepter
05. Luciferian Wind Blows From The North

Łysy
789 tekstów

Grafoman. Koneser i nałogowy degustator Browaru Zakładowego. Fan śmierć, jak i czarciego metalu, którego słucha od komunii...

Lum L'feu e la Stria
Recenzje

Lum „L’feu e la Stria”

OracleOracle16 października 2021

Skomentuj