Wydawca: Metal Blade Records
Zainteresowanie tym zespołem umarło u mnie kilkanaście lat temu, po naprawdę świetnej płycie „Morphosis”. Moim zdaniem to był szczyt twórczości dla Hate, gdy mieli faktycznie swój styl, a nie byli ślepo zapatrzeni w Behemoth. I pewnie bym olał „Rugia”, ale doszły mnie słuchy, że ten nowy krążek to jednak jest całkiem niezły. No cóż, sprawdziłem.
I nie jest tak do końca jak mówili. Może i faktycznie, ta płyta jest lepsza niż totalnie sztampowe, nergaloidalne albumy wydane w poprzedniej dekadzie. Ale w dalszym ciągu czuję, że Adam nie do końca wie, czego chciałby od życia. Już nie ma chwalenia Szatana, aktualnie Hate eksploruje pogańskie klimaty i jakoś tak średnio czaję po co. Jednak wolałem jak Adaś się chwalił że w tekstach na „Awakening of the Liar” pada trzysta różnych określeń na Szatana, hehe… Z drugiej strony mamy tutaj takie kawałki jak „The Wolf Queen”, które przywołują na myśl dobry Hate sprzed kilkunastu lat – z mocą i pierdolnięciem, charakterystycznym riffowaniem i feelingiem. Ale w dalszym ciągu na „Rugia” są one niestety w mniejszości. Przeważająca część tej płyty to jednak nadal rzucanie tęsknym okiem w stronę wiadomego zespołu, jedynie że może nie tak ostentacyjnie jak wcześniej. Przekłada się to równocześnie na fakt, że pomimo w zasadzie całkiem strawnej długości tej płyty (trzydzieści sześć minut) w moim przypadku „Rugia” ciągnie się i ma naprawdę zaledwie kilka fragmentów, które przykuwają moją uwagę na dłużej. Poza nimi jest to wciąż ten sam zespół – polska odpowiedź na Behemoth. A jak ktoś się zapatrzy na coś przeciętnego to owocem tego nie może być przecież płyta wybitna. I taki właśnie jest ten… dwunasty już album Hate. Nawet nie wiedziałem, że najebało ich aż tyle – potwierdza to tylko moje podejście do tego zespołu. W ich przypadku dyskografia o połowę chudsza ma sens. I wydaje mi się, że spora część metalowej sceny ma to samo podejście. Szkoda, że nie główni zainteresowani.
I to nie jest tak, że hejtuję nomen omen Hate. Ja ich naprawdę kiedyś bardzo lubiłem, ale niestety – ich wybór, by iść taką a nie inną drogą. Pewnie zyskali więcej fanów niż stracili, choć nie mnie wyrokować. Ja wiem jedno – po „Rugia” włączyłem sobie „Cain’s Way” i mnie zmiótł z planszy, jak Wojtyłe trzydzieści siedem minut po dwudziestej pierwszej.
Ocena: 6/10
Tracklist:
. | Rugia | ||
2. | The Wolf Queen | ||
3. | Exiles of Pantheon | ||
4. | Saturnus | ||
5. | Awakening the Gods Within | ||
6. | Resurgence | ||
7. | Velesian Guard | ||
8. | Sun of Extinction | ||
9. | Sacred Dnieper |
