Pochodzą z samego serca amerykańskiego thrash metalu – Bay Area. Są młodzi i chcą napierdalać muzykę tradycyjną dla ich regionu. I tak też robią. Przed Wami dziś – Dizastor.
Cóż, opisanie tej muzyki naprawdę nie jest trudne, bo Dizastor ni chuja nie sili się na krztynę oryginalności. Ale – nie czarujmy się – kto wymaga oryginalności po thrash metalowym zespole złożonym z dwudziestokilkulatków. „After You Die We Mosh” to pewnie odbicie pierwszych zespołów które poznali. Idąc tym tropem zakładam, że był to przede wszystkim Exodus, wczesne Megadeth, Dark Angel i tak dalej i tak dalej. Tempo oczywiście iście sprinterskie, przypomina skok przez płotki, a za doping odpowiedzialna jest zgraja dobremanów. Na tej płytce mamy wszystko, co dotychczas nagrał Dizastor, czyli dwie EPki plus kilka numerów live. Zasadniczo to różnice słychać jedynie w brzmieniu – zmian kompozycyjnych nie uświadczycie raczej. Zresztą, są niepotrzebne. I tak po prawdzie Wam powiem – że nie wyróżniają się wiele ponad inne dobre, młode kapele. Może tym, że ich kawałki, pomimo wysokiej dawki agresji, wpadają w ucho. Słucha się tego dobrze, a jak się jest zapalonym thrasherem – to pewnie nawet bardzo dobrze. A klasę zespołu potwierdzają jeszcze numery live, które tu wrzucono – nacechowane jeszcze większym wkurwieniem i agresją.
Fajna płytka, pewnie trafi przede wszystkim do fanów gatunku, no ale przecież nie chcemy do thrash metalu przekonywać zwolenników gotyku, prawda? Bez oceny bo to kompilacja, ale jak się Wam gdzieś trafi, to polecam.
Tracklist: