Skip to main content

Wydawca: Peaceville Records

Nowa płyta Darkthrone stała się faktem. I nie ma tu co się rozwodzić nad wstępami, popisywać się swoją elokwencją, wymyślając kolejne paralele, nawiązania, porównania. Po co, skoro słuchając „F.O.A.D.” nieodparcie dochodzę do wniosku, że prostota to jest siła! A przynajmniej w ich wypadku.

W czasach, gdy większość kapel ze sceny norweskiej dąży do coraz większego urozmaicania swojej muzyki, zwanego przez niektórych „rozwojem”, opisywany duet wprost przeciwnie. Darkthrone usilnie chce pokazać, że obecne trendy rozwojowe wcale ich nie obowiązują, że muzykę, którą niejako tworzyli, mogą również i zniszczyć. Choć może użyłem zbyt mocnego sformułowania, odpowiedniejszym będzie tu pewnie celowe upodlanie swej muzyki do granic dobrego smaku. „F.O.A.D.” już niewiele łączy z takim „Transilvanian Hunger”. Utwory, które nigdy nie były skomplikowane, teraz są wręcz prymitywne, punkowe, rock’n’rollowe, czy jak tam je zwał. Jednak podobnie, jak poprzedzająca go epka, tak i „F.O.A.D.” różni się od swojej dużej poprzedniczki. Mniej tu właśnie owego punkowego zacięcia, więcej klasyków metalowego gatunku. Żeby nie być gołosłownym, trzeci na albumie, „The Chuch Of Real Metal” brzmi jak hołd dla Szwajcarów z Hellhammer. Wolny, rytmiczny, ale jakże majestatyczny, z riffem, który urywa jaja brudną łapą przy samej dupie. Do tego paskudne brzmienie, naprawdę syfiaste, ale posiadające niezaprzeczalny feeling, czyli coś, czego brakuje wielu kapelom. Utwór tytułowy to z kolei punkowo/heavy metalowe granie przywodzące na myśl zwulgaryzowaną karykaturę brytyjskich kapel z nurtu NWOBHM, oczywiście podaną w odpowiedni sposób. Cała muzyka na trzynastym krążku Darkthrone jest taka… stara, aż palce lepią się od kurzu i pleśni. Szatan jeden wie, ile dekad leżało to w jego piekielnej piwnicy, zanim Fenriz i Nocturno podpieprzyli mu tą płytę, gdy spał nawalony i wydali pod swoim szyldem. No i wypada mi jeszcze wspomnieć o parszywych lirykach, w których wylewane są kubły ekskrementów na „black metalową scenę” określaną w „Splitkein Fever” pieszczotliwie „muchami nad kawałkiem gówna”, a to nie jedyny przykład. Dobrze, wypada już kończyć te moje ciula warte wypociny i zbierać się do pracy.

Najnowszy krążek Darkthrone pokazuje, że komu jak komu, ale tym dwóm Norwegom prymitywny eskapizm wychodzi na dobre. I nie ważne, że większość black metalowych muzyków powie, że Darkthrone od „Total Death” nie nagrał nic wartego uwagi. Dla nich mają jasny przekaz „Pierdolcie się! I tak kradniecie nam riffy!”. A mnie i tak rozpieprzają w kawałki. Good shit…

Ocena: 9,5/10

Tracklist:

1. These Shores Are Damned
2. Canadian Metal
3. The Church of Real Metal
4. The Banners of Old
5. Fuck Off and Die
6. Splitkein Fever
7. Raised on Rock
8. Pervertor of the 7 Gates
9. Wisdom of the Dead
Oracle
16776 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

Skomentuj