Skip to main content

Ef: Lata lecą, a podsumowania w moim wypadku nie zmieniają się za wiele. Jedno zawsze mam pewne. Mój TOP10 zaczyna się od 20 miejsca, a kończy na 11. Sporo materiałów średnich, jeszcze więcej chujowych, parę (w tym miejscu musiałem się chwilę zastanowić, czy jest tych ostatnich „aż tyle”) dobrych, zero zajebistych. Pozwolę sobie zatem na skomentowanie wyboru czytelników. Anima Dalmata spoko (gdzieś mi jednak wisi jakieś „ale”). BOP-a słuchałem ze dwa razy, więcej jeszcze nie mam zdania. Azarath – hm. Jakoś nie wiem. Chyba nie.

Oracle: Cóż, kolejny rok, kolejne podsumowania, strasznie to lubię. Można porównać swoje gusta z innymi i poględzić, że ludzie nie umieją w metal, a głosują. Choć tak naprawdę ten rok, w mojej opinii był jakiś taki nijaki. Cześć moich topów pokrywała się z czytelniczymi, część nie. Na naszym krajowym poletku tak sobie, bo osobiście ja głosowałem na Mord’A’Stigmata „Hope”. To był bezapelacyjnie album, którego słuchałem najczęściej i który – pomimo niemal roku od wydania słucham najczęściej w dalszym ciągu. I nie o kolestiostwo nawet tu chodzi, a o kunszt i magię bijącą z tej płyty. Czytelnicy wybrali jednak nowy album Anima Damnata i nie zamierzam negować tego wyboru – ta płyta faktycznie rozpierdala i jest kwintesencją zła. Na polskiej scenie nie było innego albumu tak mocno ociekającego diabesltwem. Co do drugiego na podium, Blaze of Perdition i trzeciego Azarath – to również bardzo silne strzały.

Pathologist: W temacie najlepszych płyt z Polski roku 2017 mój Top 3 wygląda nieco inaczej, choć zajęcie pierwszego miejsca przez Anima Damnata niezmiernie mnie cieszy. Dla mnie na szczycie powinno się znaleźć najnowsze dzieło Mord’A’Stigmata. „Hope” jest po prostu doskonała, oryginalna, wciągająca, co stwierdzam po 372 przesłuchaniach. W moim podsumowaniu, tuż za podium, bez wyraźnego wskazania lidera, są nowe krążki In Twilight Embrace i Iperyt. In Twilight Embrace laurkę dostaje za swoją najlepszą płytę i głęboki ukłon w stronę black metalu. Iperyt może nie nagrał swojej najlepszej płyty, ale wrócił z muzyką zaiste zajebistą. Trochę w tym graniu więcej klimatu, a mniej muzycznego terroru, ale słucha mi się „The Patchwork Gehinnom” znakomicie. Z innych płyt, które skalały Polską ziemię, muszę wspomnieć o nowych wydawnictwach Dopelord, Over the Voids, Licho. Te kapele również popełniły płyty, które bardzo często gościły w tym roku w moim odtwarzaczu. Co do rozczarowań… Niestety nowy Azarath znajduje się na tej liście. Na początku byłem zadowolony, napisałem recenzję i płyta poszła w odstawkę. Parę razy do niej wróciłem, ale emocje opadły i nie chciało mi się jej słuchać. Chłopaki mają znacznie lepsze płyty w swoim dorobku… Blaze of Perdition również nagrało porządną płytę, ale poprzedniczka znacznie lepiej mi weszła. „Conscious Darkness” strasznie mi się ciągnie i jakoś na koncertach te numery też nie porywają. Miałem również nadzieję, że w końcu Thaw przekona mnie do swojej twórczości z płyt. „Granis” jest jednak płytą taką jak poprzednie: na żywo miazga, w domowym zaciszu zieeewww (nie licząc „pieca”).

Łysy: Ten rok ogólnie muzycznie jest jakiś taki słaby w porównaniu z poprzednimi. Niby wszystko jest jak należy. Poziom jest niezwykle wysoki, wychodzą zajebiste wydawnictwa ale tak naprawdę nie ma wśród nich pereł, które wyznaczyły by, chociaż na jakiś czas, nową drogę w której scena / gatunek miałby podążać. Zmęczenie materiału czy zwykła zadyszka? Nie wiem, mam nadzieję, że to drugie. Nie mniej, nie oznacza to, że w tym roku kompletnie nic się nie działo. Bezapelacyjnie płytą roku został krążek Anima Damnata. „Nefarious Seed Grows To Bring Forth Supremacy of The Beast” to materiał na miarę mistrzów. Anima Damnata pokazała tym samym, że nawet po 10 latach można nagrać zajebisty krążek, który wymiecie wszystko i zaora nawet tych największych. U niektórych powroty wyglądają naprawdę słabo, ale Anima Damnata pokazała, że można. Numer jeden zasłużenie. Ale co dalej? Długo, długo nic. Nie ukazało się nic co mogłoby doskoczyć chociażby do minimalnego poziomu „Nefarious…”. Owszem, świetny krążek Azarath ale co dalej? No właśnie. Embrional cisza, Stillborn cisza (póki co), Kingdom coś tam montuje… ale co dalej? Na szczęście z głębokich podziemi zaczęła wydostawać się pleśń. Śmierdząca i niezwykle krwista. Pomorski Hell’s Coronation zamiótł w tym roku w podziemiu wszystko, co się ukazało. Materiał tak ohydny, że aż wspaniały. Tak śmierdzący, że aż pachnący jak jemioła w żłobie ancychrysta… Warto obserwować. Z black metalu na polskim podwórku to samo. Bieda i urodzaj. Owszem, ukazały się Blaze Of Perdition. Mord’a’Stigmata, Medico Peste. Materiały, które porwały większość z Was, ale nie mnie. Nie moje granie po prostu. To samo In Twilight Embrace, czy też Thaw. Nie rozumiem fenomenu tych zespołów, ale skoro większość lubi, ja nie będę się spierał. W tym roku debiutował też Over the Voids. Fajne granie, na starą modłę, ale jeszcze nie takie by załapać się do czołowej trójki. Nie zawiódł na szczęście Evilfeast, choć dla niektórych z Was to kupa roku, to dla mnie “Elegies Of The Stellar Wind” to świetny powrót do korzeni Grimspirita. Co jeszcze? Może Widziadło i na pewno Freezing Blood oraz Death Like Mass. Powrót Iperyt, ale to w mojej recenzji na początku roku. Biesy przemilczę, ale to nie Odraza. Z niemetalowych rzeczy na pewno Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi, choć wiem, że dla zdecydowanej większości to kupa.

 Xaligha: W tym roku bez niespodzianki – laur pierwszeństwa przypadł nowemu albumowi czcicieli gówna, seksu i Szatana z Anima Damnata. Zasłużenie – ta płyta to kawał bezkompromisowego wpierdolu, jakiego można było oczekiwać od tej załogi zasłużonych w bojach bluźnierców. Dalej uplasowała się pozycja, która wydaje mi się dosyć interesująca, acz będę do niej musiała jeszcze wrócić, czyli świeży materiał Blaze of Perdition oraz całkiem dobry, ale nie zapadający zbytnio w pamięć „In Extremis” Azarath. Poza podium znalazły się niestety tegoroczna epka Antigamy „Depressant” , czyli niespełna dwadzieścia minut perfekcyjnie okiełznanego muzycznego chaosu, oraz Death Like Mass i wyborny materiał jakim jest „Jak Zabija Diabeł”.

Wojtuś: Ten rok obfitował w wiele naprawdę dobrych wydawnictw i naprawdę trudno mi wskazać ten jeden jedyny album, który mógłbym stawiać na piedestale. Anima Damnata nagrała wg mnie swój najlepszy album, który ocieka odpowiednią dawką brudu i fekaliów. À propos już tematów kupy to również Porky Vagina urzekła mnie swoim najnowszym dziełem, które swego czasu było katowane na każdej zakrapianej imprezie. Oczywiście tylko dla fanów muzyki z hehe humorkiem. Na temat Blaze of Perdition się nie wypowiem, bo za krótko obcowałem z tą płytą (temat do nadrobienia). Azarath o matuchno kochana, jaki to dobry śmierć metal! Od początku do końca trzyma za gardło i nie ma zamiaru puścić o taka to dobra płyta! Na uwagę również zasługuje Iperyt ze swoim sonicznym wpierdolem, taplające się w smogu Biesy, przepełniony nienawiścią Selbstmord oraz epki w postaci: Hell’s Coronation „AntichristianDevotion”, Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi  i Hate Frost „Frozen Land”

Ef: Tutaj też jak zwykle jakiś wielkich ochów nie było, więcej „echów”. W zasadzie to wybór jest taki, że jeden wrzuci Immolation, drugi Bell Witch, trzeci się spuści nad Morbid Angel, czwarty trzęsie portami na Cannibal Corpse. A i znajdzie się fan Black Magic SS. A na to przyjdzie taki co powie, że to wszystko gówno.No i się kręci. A tak w sumie to chodziło mi o to, że dwie z trzech płyt pierwszej trójki (Obituary nie słyszałem) nie wywarły na mnie na tyle dużego wrażenia, by je TOP3 umieścić.

Oracle: No tu moje i czytelników typy rozjechały się niemal całkowicie. Osobiście stawiałem na genialny krążek Slægt, który najjaśniej świecił w mojej opinii na metalowej scenie. Przyznam jednak, że trudno było mi wybrać kilka najlepszych albumów z 2017 roku, bo żaden nie zapadł mi jakoś nad wyraz mocno w pamięć i to uważam za zły omen – albo postępuje u mnie alzheimer, albo mijający rok nie przyniósł wielkich albumów, które będziemy wspominać i po dekadzie mówiąc nad kaszanką i piwem do kompana „A 2017! Co to wtedy nie powychodziło!”. Immolation – doceniam, jednak nie słuchałem tego krążka tyle razy, by z miejsca stał się moim ulubionym. Nowego Obituary też przyznam się, że jeszcze nie słyszałem (ach ta moja awersja do słuchania nowości z YT). Plasujący się na trzecim miejscu Malokarpatan natomiast robi mi olbrzymio i to zdecydowanie jeden z tych krążków, które zapadną mi osobiście w pamięć.

Pathologist: Jak zwykle w temacie płyt zagranicznych jest w czym wybierać. Wyniki głosowania też są bardzo rozrzucone, choć poniekąd pokrywają się z tym co doceniłem w tym roku. Dla mnie Top 3 2017 wygląda następująco:

  1. Throane „Plus une main à mordre” (rozjebał mnie ten krążek totalnie- taki bm, jaki lubię)
  2. Black Cilice „Banished from Time” (klasa, kto nie zna ten trąba)
  3. The Ruins of Beverast „Exuvia” (najlepsza płyta tego zespołu)

U mnie to raczej w 100% podziemie, choć na Waszej liście ostatnia pozycja cieszy moje oko niezmiernie. Poza tą trójką robią mi znakomicie nowe wydawnictwa: Clandestine Blaze, Amenra, Blut Aus Nord, Light of the Morning Star, Death Worship, Tetragramacide, Venenum, Rope Sect, Caronte, Malokarpatan, Chelsea Wolfe, Sarkrista, Vhorthax. Jak jeszcze ktoś nie zna, to z całego serca polecam sprawdzić te pozycje, a niedługo jeszcze dwie recenzje płyt z tej listy się u nas pojawią. Już nie grzebiąc tak daleko w podziemiu, uważam że znakomite, lub bardzo dobre płyty popełniły kapele takie jak: Satyricon, Cannibal Corpse, Immolation, Incantation. Co do rozczarowań (kupą nie mam sumienia nazwać tych płyt) to muszę wymienić: Godflesh, Electric Wizards, Morbild Angel, Arckanum. Coś mi w nich nie zaskoczyło…

Łysy: Zagranica w tym roku też nie pokazała nic szczególnego. Choć przyznać trzeba, że parę ciekawych strzałów w tym roku się ukazało. O wygranym nie wypowiem się nic, gdyż jeszcze nie miałem okazji wysłuchać. I może dlatego właśnie (i chyba w ogóle) w tym roku strzałem numer jeden w gatunku death (i w jego konfiguracjach) jest dla mnie Tetragrammacide. Morderstwo przez zakatowanie. Tyle mogę powiedzieć o „Primal Incinerators of Moral Matrix”. Indie pokazują, że potrafią. Z resztą ich rodacy z Kapala ze swym „Infest Cesspool” zrobili nie mniejszy rozpiordol w tym roku. Granie to na pewno nie przypadnie do gustu większości… a myślałem, że death metal to ekstrema a nie przedszkole. Mniejsza o to. Fajne krążki wydały: Persecutory, Necroblood, Voëmmr, Harvest Gulgaltha („Altars Of Devotion” miażdży!), The Ominous Circle, Totalitarian, Suffering Hour, Ritualization, Qrixkuor, Crurifragium, Death Worship… więcej grzechów nie pamiętam. Z dziedziny black metalu trudno wyłonić numer jeden. Z początku myślałem, że będzie to czeskie Inferno, którego “Gnosis Kardias (Of Transcension And Involution)” wgniotło mnie w fotel klimatem. Potem jednak uświadomiłem sobie przy okazji koncertu Czechów na UTBS, że to jednak poziom za niski, jak na krążek roku. Sortilegia zgarnia dla mnie więc całą pulę w tym roku. Po prostu, “Sulphurous Temple” to najlepsza rzecz dla mnie w tym roku. Ale zaraz po nim plasują się: Krolok – Darkthrone wiecznie żywy! Chciałoby się powiedzieć, a potwierdzeniem tego jest debiut słowaków, czyli “Flying Above Ancient Ruins” oraz szwajcarska Chotzä z “Bärner Bläck Metal Terror”. Takiego miksu Szatana, Elvisa i GG Allina dawno nie słyszałem. Miód! Po za tym ciekawe jak zwykle Blut Aus Nord, Sacroscum, Bunker 66, Cage Of Creation, Jupiterian, Sun Of The Sleepless (powrotny “To the Elements” nie zawodzi), Gnipahålan, Slagmaur, Farsot, Nokturnal Mortum, Burshtyn, Ofermod, Svartsyn, Arckanum, Taake (choć już to nie ta sama klasa co kiedyś), Cosmic Church, Trono Além Morte, Vhorthax… więcej nie pamiętam, bo albo tyle tego było, albo było po prostu za słabe, by dobrze zapamiętać i się pochwalić. Z oddalonych od black i death metalu, na pewno tą jedną jedyną perłą jest dla mnie Malokarpatan. Po prostu. Słowacy zabili mnie swoim debiutem tak i “Nordkarpatenland” pokazali, że przekleństwo debiutu ich nie dotyczy. Tegoroczny absolutny zwycięzca. Na pewno jeszcze Attic, który godnie zastępuje King’a Diamond’a! I na pewno też Mantar (fajna epka i kapitalny koncert na Brutal Assault)… Z kompletnie nie metalowych rzeczy zaś rozwalił mnie duet Boy Harsher “Lesser Man”

Xaligha: Pierwsze miejsce przypadło ostatniemu wydawnictwu Amerykanów z Immolation – w sumie zaskakująco, spodziewałam się czegoś z głębszego podziemia, he he. Niemniej solidna firma Rossa Dolana po raz kolejny dostarczyła porcję kruszącego kości death metalu – panowie trzymają poziom, co tu kryć. Pozostali finaliści w ogóle nie znaleźli się w moim prywatnym  rankingu –  tegorocznym numerem jeden jest dla mnie debiutancki wymiot Pig’s Blood, czysta, pierdolona wojna przeciwko ludzkości. Poza tym zasłużyła się w tym roku Dania, dając światu bujająco – grindujący „Misantropologi” Undergang oraz death metalowe „Desolate Landscape” powiązanego personalnie Phrenelith. Nie sposób nie wspomnieć o kraju Basków i kolejnym, trzecim już strzale ze strony Altarage – mimo, że każde ich kolejne wydawnictwo jest ciut słabsze, to dalej ścisły top roku. Zwycięską piątkę dopełnia norweski Condor i adekwatnie zatytułowane „Unstoppable Power”, poza tym bardzo dobre strzały padły też ze strony Aosoth, Godflesh, Tetragrammacide

Wojtuś: Immolation, Obituary i Power Trip? Meh, wszystko od tego państwa wleciało jednym uchem a drugim wyleciało. Co mnie najbardziej urzekło w tym roku z zagranicy to najnowszy Cannibal Corpse, przez wielu niedoceniany Goatmoon (album, jak i split z Dark Fury zajebiste) , Acid Witch, Perverted Ceremony i demo fińskiego Witchcraft. Resztę można dać we wapno.

Oracle: Cóż, w tym roku naprawiłem błąd roku poprzedniego i udałem się na festiwal, który otrzymał palmę pierwszeństwa, czyli Black Silesia Festival II. I rzeczywiście, to był rozjeb towarzysko – muzyczno – organizacyjny pod każdym względem! Osobiście jednak głosowałem na event z Łodzi, a mianowicie na Angel Witch i supporty. W tym roku w ogóle niewiele jeździłem na koncerty, więc w tym miejscu zamilknę.

Pathologist: Co do koncertu roku, to podpisuje się pod wynikiem ankiety: Black Silesia Festival II nie ma konkurencji. To, co się tam działo zarówno pod względem muzycznym, jak i towarzyskim zasługuje na zapisanie złotymi literami w kronice polskiego metalu. Kto nie był, ten zdecydowanie ma czego żałować. To se ne vrati! Dla mnie osobiście wielkim wydarzeniem był koncert Master’s Hammer, bo tych Czechów czczę niczym Mayhem. Warto też wspomnieć o wiosennym występie Triptykon w Krakowie, bo tam też było na grubo.

Łysy: Black Silesia Festival II, bezapelacyjnie. Takiej skali patoli przed domem kultury już dawno nie widziałem. Masa znajomych mord, hektolitry wypitego alkoholu, koncerty Nekkrofukk, Gehennah… Co ja mogę więcej powiedzieć? Potem na pewno Malokarpatan z Vircolac oraz Nyogthaeblisz w Łodzi. Pozazdrościć tylko łodzianom takiego klubu jak Magnetofon. Fajne były też wypady na 13th Moon w ramach Bestial Laceration III oraz Bestial Laceration II z Anima Damnata w Chorzowie. Nie zawiodłem się też na trasie Secrets Of The Moon wraz z Tryptikon i Lvcyfire z Mgłą oraz Svartidauði z Archgoat. Z zagranicznych tegoroczny UTBS raczej wrzuciłbym do porażek, ale ratuje ten fest tylko Chotzä ze swoim występem. I Emperor, mówcie co chcecie, ale też byście cieszyli japy, jakbyście po raz pierwszy widzieli swoich idoli z młodzieńczych lat. I choć nie był to najlepszy koncert jaki widziałem, to zapamiętam go już na zawsze.

Xaligha: Zdarzyło się w tym roku zaliczyć parę dobrych sztuk. Pierwsze miejsce dla Black Silesia Festival II i legendarnego już występu Gehennah (not for the first in Poland!!!) nie dziwi – mimo, że przegapiłam połowę kapel z rzeczonym Gehennah na czele zabawa była wyborna, zatrzęsienie znajomych, morze alkoholu. Poza tym świetnym strzałem towarzysko – muzycznym była druga edycja Bestial Laceration w Chorzowie z Doombringer i Anima Damnata w rolach głównych. Jednak pod względem czysto wykonawczym koncertem roku pozostaje dla mnie marcowy występ amerykańskiego Vastum we wrocławskiej Ciemnej Stronie Miasta, niestety świadkami tego zniszczenia było jakieś pięćdziesiąt osób, nie dziwota więc, że nie trafił do ankietowej czołówki. Warto również pamiętać o święcie piwnicznego death metalu podczas trasy Funebrarum i Phrenelith czy niezmiennie porażającym koncertowo Triptykon.  Jak to w życiu bywa, kilka (zapewne) dobrych sztuk udało się również przegapić – tutaj pierwsze miejsce u mnie zajmuje jesienna trasa Archgoat w towarzystwie Svartidauði i Bölzer, zabrakło mnie też na wyróżnionych w podsumowaniu Manilla Road i Merry Christless.

Wojtuś: Na Karola Wojtyłę! Co to się nie działo na tej Black Silesii ! Gehennah (NOT FOR THE FIRST IN POLAND!!!)  i bdb koledzy roznieśli w pył Mrowisko i wszystkie inne budy wokoło. Trasa Archgoatdupy mi nie urwała. Było fajnie, chociaż za Bölzer, nie przepadam a Svartidauði wolałbym słuchać w domu na kanapie. Na temat Manilia Road i Merry Christless się nie wypowiem, bo nie byłem. Szkoda, podobno była niezła zabawa. Dziwi mnie fakt braku Mgły. Trasa była przednia zwłaszcza, że byli z nimi zwyrole z Bestial Raids.

Ef: Że Nocny Kochanek? No dobra. Słyszałem 2, albo 3 utwory. Jakoś do mnie ich śmieszki nie przemawiają. No ale ja nie mam poczucia humoru. Ponoć tytułują się „zdrajcami metalu”. Marketing przede wszystkim.  Mnie to w sumie ich obecność pierdoli.

Diablop – dowód na to, że niepełnosprawność umysłowa naprawdę wyklucza z wykonywania pewnych profesji.

Me and the Man – Słyszałem z jeden utwór. Romanse celebrytów mnie nie interesują.

Oracle: Cóż, jestem zawiedziony tym, że wygrał Nocny Kochanek, no ale niech im będzie. Ja po prostu nie traktuję tego jak metal i zarazem dziwię się tym wszystkim ludziom, którzy tłumnie chodzą na koncerty tego gówna. Moim typem był numer dwa na liście, czyli Diablop. Może przez to że głównodowodzący osobiście obrażał mnie po recenzji (zawsze mi wtedy miło, bo wiem, że ktoś przejmuje się moim zdaniem), może przez to, że to kawał wyjątkowego gówna, który nawet nie wiem jak opisać, bo poziom żenady na każdym polu został tu grubo przekroczony. Trzecie miejsce (sorry, gdy to pisze to jeszcze wahają się wyniki, a gdy to czytacie to za hajs z recenzji grzeję dupę w powiedzmy, że ciepłym kraju), Me and that Man. Cóż, Nergal zawsze wiedział co się sprzedaje, popatrzył na coś w rodzaju sukcesu takiej muzyki i stwierdził, że pora odgrzebać stare pomysły. Wyszło mu to jednak faktycznie tak sobie. Ale zaskakuje mnie, że w tym roku nawet wybór Kupy Roku był dość trudny, przynajmniej dla mnie.

Pathologist: Nocny Kochanek to dla mnie ten sam poziom, co kabarety w TVP i nie mam zamiaru się na ich temat wypowiadać. Napiszę tylko, że każda ciota w ich koszulce powinna dostać bułę na ryj. Największe gówna, które ja w tym roku miałem nieszczęście przesłuchać, popełnili : Me And The That Man i Decaptated… Może ktoś to docenia, ale dla mnie to pierwsze to skok na kasę, a to drugie to plastik i muzyczna wydmuszka.

Łysy: Zaczynają się kategorie w których trudno będzie mi się wypowiedzieć. Po prostu. Nie słuchałem takich rzeczy w tym roku. Natomiast dziwi mnie fenomen Nocnego Kochanka. Niby kurwa wszyscy na niego psioczą, że to gówno, że szajs… No skoro tak sądzą, to znaczy że w domowym zaciszu muszą polerować gały do ich utworów…, ale by wypaść na pozerów psioczą na niego… Innej opcji nie widzę he he… Na poważnie jednak: zaorać a potem we wapno. Diaplop. To kolejny fenomen na tej scenie. Nie tylko ze względu na osobę Piętaszka, ale i ze względu na muzykę i debilne teksty… Jaka młodzież, taki metal… co zrobić? Potem Me and that Man. I tutaj zgodzę się z koleżanką Xaligha. Granie w Behemoth nie powoduje automatycznie, że ma się umiejętności a inspiracje King Dude tudzież Robem Coffinshakerem (a co za tym idzie Johnnym Cashem) nie wystarczą do grania takiej muzyki. Sorry, we wapno a potem ziemią i znowuż wapnem zasypać.

 Xaligha: Totalnych gówien wytrwale staram się unikać, a że z czasem dochodzi się do wprawy, zbyt dużo chujni w tym roku nie słyszałam, a większość chybionych strzałów jak np tegoroczny Evilfeast można zrzucić na tzw. kwestię gustu. Z wyróżnionych przez czytelników pozycji niewątpliwie na uwagę nie zasługuje Me and that Man – tak to się kończy, jak chce się grać jak King Dude, a nigdy nie słyszało się o The Coffinshakers. Ciężko mi się wypowiedzieć o takich strzałach jak Diablop i Nocny Kochanek, gdyż świadomie narazić się na to w zakresie przekraczającym kilkadziesiąt sekund nie naraziłam i nie planuję tego stanu rzeczy w najbliższym czasie zmieniać. Z kolei również doceniony najnowszy album Decapitated to według mnie płyta doskonale dostosowana do potencjalnego, amerykańskiego odbiorcy (nie dla mnie), a ostatnie wydawnictwo In Twilight’s Embrace nawet, jeśli komuś nie podeszło na tytuł kupy roku z pewnością nie zasłużyło.

Wojtuś: Kolejka chętnych po statuetkę łajna roku jest długa jak droga z Gdańska do Radomia. Nocny Kochanek na pewno zasługuje na to wyróżnienie, ale przecież oni są zdrajcami metalu hihi więc ich to nie ruszy. Wtóruje im Diabloklop ze swoimi pancernymi stolcami. Ja i mój dom tamten człowiek wisi mi jak kilo kitu na drucie. Srogo zawiodłem się na splicie Cultes des Ghoules / SepulchralZeal, który wynudził mnie jak cholera. Nie kumam również fenomenu najnowszego In Twilight Embrace może nie jest coś, co zasługuje na kupę roku, ale dla mnie to tylko poprawne granie.

Ef: Tutaj tylko jedna sprawa. Hologram DIO. Zalać gnojówką.

Oracle: Nie wypowiem się, bo mało kupy z zagranicy słuchałem. Widzę jednak, że co roku wygrywają podobne, duże zespoły, które wzbudzają opinie bardzo kontrowersyjne pod względem artystycznym. Nowa płyta Morbid Angel czy Satyricon… cóż, ani jednej ani drugiej jeszcze nie słyszałem to zamilczę. Ale fakt, wysoko uplasowany w zestawieniu hologram Dio to żenada, a kapele które supportowały to coś… no cóż, festiwal wsi i metalowego januszostwa. Rzygam na Was.

Pathologist: Z zagraniczną kupą mam problem, bo nić mnie tak bardzo nie rozczarowało. Jeśli miałbym jednak pominąć wydawnictwa muzyczne, to uważam, że trasa hologramu Dio zasługuje na pogardę każdego, kto uważa się za fana muzyki. Takie inicjatywy powinny być tępione z całą mocą… Ciekaw jestem, kiedy go z grobu wykopią, będą obwozić po świecie i pokazywać gawiedzi.

Łysy: Tutaj bezapelacyjnie dla mnie jest Aborym. Takich gówiennych popłuczyn po Depeche Mode już dawno nie słyszałem. Czaicie to kurwa? Gdzie Aborym a gdzie Depeche Mode? Widać, za lekkie narkotyki brali. Może więcej heroiny, amfy by się przydało i powstałby tak dobry krążek jak chociażby “Fire Walk With Us” a nie “Shifting.Negative”? Dalej już nieco lżej, ale też rozczarowanie: nowy album Aosoth, Dødsengel (no nie mogę się jakoś przekonać do tego nowego krążka) oraz Saiva (nie tego się spodziewałem). Po za tym Vulture Industries, Nargaroth… a chuj, nie chce mi się już o tym pisać. Satyricon i Morbid Angel nie słuchałem. Więc nie powiem, czy to kupy, czy rozczarowania, czy po prostu słabe albumy.

 Xaligha: Z zagranicą podobna sytuacja – większości wyróżnionych albumów nawet nie słyszałam, z wyjątkiem nowego albumu niegdysiejszych bogów z Morbid Angel, któremu moim zdaniem do kupy równie daleko, jak do poziomu dwóch pierwszych pełniaków. Gnijący Anioł pojawił się również na tej liście w postaci wcielenia I Am Morbid i tutaj już zdania będą raczej bardziej jednoznaczne – połowę koncertu w Bielsku – Białej przepłakałam ze śmiechu, połowę z zażenowania. Niemniej temat i okoliczności dostarczyło sporo okazji do radosnych i kreatywnych jak rzadko kiedy szkalunków, nie uważam więc tego czasu za stracony. Z kolei jak sprawa z hologramem Dio on tour 2017 wygląda chyba każdy widzi, no ale, skoro znajduje się ktoś, kto chce za to płacić…

Wojtuś: Bezapelacyjnie hologram Dio  Na co to i po co to komu? (Pieniążki synu!) Chociaż może ja się nie znam bo osoby, które miały szanse zobaczyć ten fenomen na żywo były podjarane jak pedofil w Smyku. Satyricon odbiło się u mnie bez echa tak samo jak i Morbid Angel. Srogo zawiodłem się nad najnowszym Electric Wizard, do którego musiałem podchodzić kilka razy bo tak mnie muliło. Kreator GÓÓÓÓÓÓWNOOOOO.

Ef: 1. Cezar – bezapelacyjnie.

2. Nergal – cóż.

3. Konrad Bojko – he?

Oracle: I dochodzimy Imbecyla Roku. Cóż, no sam osobiście głosowałem na Piętaszka. I zastanawiałem się, kto zdobędzie ten zaszczytny tytuł na Kejosie. W tym roku faworyci zeszłego roku albo zmądrzeli, albo nawet w to już nie potrafią, che che. „Szczęśliwie” samym końcem roku objawił się Cezar, który totalnie spierdolił do reszty legendę i ewenement Christ Agony, jednego z najlepszych aktów black metalowych w ogóle, przynajmniej w mojej opinii. Krążące o nim pogłoski tu i tam nabierały coraz bardziej realnych kształtów, nie będziemy ich przytaczać, ważne że ludzie wiedza. Ale odpierdolić coś takiego, żeby wyjść na scenę i przy playbacku odgrywać swoje numery tylko dlatego, że nie możesz znaleźć już żadnego muzyka, bo pewnie większość ma z Tobą na pieńku z uwagi, że tak to ujmiemy „finansowe rozliczenia”… No kurwa smutno. Wysoko uplasowany Nergal to już chyba Wasze przyzwyczajenie bardziej, bo jakoś w tym roku on, podobnie jak Wiwczarek raczej nie dawał powodów do tego miejsca, przynajmniej moim zdaniem. Wysoko uplasował się jakiś Konrad Bójko, ale ja nawet nie wiem kto to kurwa jest.

Pathologist: No i kurwa tytuł imbecyla zdobywa Cezar. Rok w rok patrzyłem na tę kategorię z lekkim uśmiechem, a w tym roku jest mi zwyczajnie, po ludzku przykro. Chist Agony uwielbiam! To jest jeden z najbardziej oryginalnych zespołów w tym kraju… Ale to, co teraz odpierdala Cezar w głowie się nie mieści. I co ja mam teraz kurwa zrobić? Spalić koszulki? Wyrzucić wszystkie płyty? A nie, jebać to. Będę słuchał potajemnie, tak żeby się koledzy nie dowiedzieli…

Łysy: Tutaj zwycięzca jest chyba tylko jeden, czyli “Cezar, czyli jak zaorać kult w parę miesięcy a potem wystawiać skecze z laptopem przy zerowej publice.. Może to akurat nie koniec, ale na pewno schyłek pewnej ważnej persony dla sceny muzycznej. Potem wymienialiście różne osoby: Kaczyńskiego, Nergala, Krzyśka Słyża, Oracla, mnie (dzięki!) oraz Papieża, Konrada Bojko (kto to do ciężkiej kurwy jest?), “gościa który na facebooku wystawaiał płytę CDr za 15 zł demo gówno”, “Redakcja heavyrock.pl (jak co roku, taki zbiorowy imbecyl)”, całe metal attack (czy jak to się tam pisze)… i wiele, wiele innych… Robię popcorn, stawiam kropkę i czekam, aż szambo wybije po raz kolejny w przyszłym roku…

 Xaligha: I wreszcie tradycyjnie budząca największe emocje kategoria – tutaj bezapelacyjnym zwycięzcą został, zgodnie z przewidywaniami, wijący się w chytrusowej agonii Cezar, który zdaje się zbiera obecnie owoce swojej wieloletniej wytężonej pracy, grając koncerty w składzie Me and that Laptop. Budzące zażenowanie nagranie z występu z Krakowa chyba wystarczy, by ten wybór uzasadnić, nie do końca natomiast rozumiem, czemu zaszczytne drugie miejsce przypadło Nergalowi. Być może coś przegapiłam. To chyba już świecka tradycja, że jest w tym podsumowaniu wymieniany. Nowością z kolei jest dla mnie obecność (i istnienie) Konrada B., ale podobno to niedobry chłopak i generalnie jest jakiś dziwny. O istnieniu I Am Morbid przypomina zaś po raz kolejny Ira Black, przeżywający w trasie coraz to nowe, niepowtarzalne przygody obejmujące między innymi wegańskie pistacje i polską policję, a stawkę zamyka Krzysztof Słyż, prawdopodobnie za coś, co napisał w internecie. Osobiście zdziwił mnie brak wśród finalistów przedstawicieli nowoczesnej prasy, o której tak było przecież w tym roku głośno, a od serca chciałam przypomnieć o tym, iż w sercu miasta na B nadal funkcjonuje, szkodzi i zachęca do polubienia swoich podopiecznych wybitny pismak / impresario w katanie.

Wojtuś: Na temat Cezara się nie wypowiem, bo mnie wyrzuci jeszcze z Kejosa. Szkoda tylko, że jakby nie patrzeć jego zespół w wielu kręgach jest kultowy… Adaś jak to Adaś szkoda szczempić ryja. Na liście uplasował się również niejaki ostatni pogański wojownik Konrad Bójko. Chociaż dla mnie statuetkę imbecyla roku wygrywa Ira Black ze swoim vege smalczykiem i złamanym paznokciem. Tłuk z niego niemiłosierny. Pić nie potrafi, dupa go szczypie, bo bez zjedzenia vege gówna nie zagra to i go na dodatek jeszcze policja porywała! Takie przygody może mieć tylko Ira. Listę zamyka Krzysztof Słyż. Proszę się nie martwić Panie Krzysztofie! Trzymam kciuki, że w przyszłym roku zajmie Pan wyższe miejsce?!  Aha… administrację metal stulejka attack powinno zalać się w karbonie za cały dorobek.

Łysy
875 tekstów

Grafoman. Fan śmierć, jak i czarciego metalu, którego słucha od komunii...

2 komentarze

  • Nikt Wazny pisze:

    Czy Krzysztof Slyz przejebal sobie taka wypowiedzia? Czy to faktycznie metalowa herezja? Na pewno szczerze i mocno…
    Cytat z wywiadu:
    Trudno mi powiedzieć jak można dotrzeć do osób, które nie są metalowymi die – hardasami. Ale choćby ten wywiad jest przykładem tego, że się udaje. Takich ludzi nieraz fani metalu pogardliwie nazywają „pizdami w rurkach”, ale często widzę, że te „pizdy” mają większą wiedzę o metalu, niż te stare obrzygańce w thrash metalowych koszulkach.

  • Bane pisze:

    Miażdżą moje uszy obecnie greckie Disharmony, belgijski Possession czy też Venenum. Nie rozumiem jednak tego spuszczania się na tego Nocnego Kochanka a stwierdzenie żeby obić komuś ryja bo chodzi w ich koszulce to dno. Grają sobie jakąś tam wesołą muzyczkę, słuchają ich jakieś pewnie małolaty i co to kogo powinno obchodzić. Zróbcie może jak katole co robią krucjaty pod metalowymi koncertami i wjedźcie im na koncert żeby pokazać kto bardziej prawdziwy, będziecie tacy jak oni. Każdy niech sobie słucha i gra co chce. Nawet Cezar z laptopem, jak ktoś lubi… Choć tu akurat pamiętając fascynację po zakupie Epitaph of christ też mi przykro. Pozdro od metala 40+

Skomentuj