Skip to main content


Wydawca: Napalm Records

Od razu powiem, że mniej więcej na etapie „At the Gates of Sethu” z 2012 zainteresowanie Nilem już mi mocno spadło, więc dwa kolejne albumy jakoś mi przeszły bokiem. Ale że od wspomnianego pełniaka minęło już 12 lat, to miałem nawet jakiś skrawek ochoty na to, by sprawdzić co tam się u Sandersa i jego kolegów dzieje.

Na single promujące poleciały dwa dość krótkie numery, więc apetyt na więcej się poniekąd zaostrzał. A przypomnę, że te wariaty potrafią nagrać nierzadko niemal godzinę materiału, co w przypadku brutalno-techniczej napierdalanki może zmęczyć niejednego wyjadacza. Numer o nie byciu zmuszanym do jedzenia nieczystości przez cztery małpy („Chapter for Not Being Hung Upside Down on a Stake in the Underworld and Made to Eat Feces by the Four Apes”) i następujący po nim, zaledwie dwuminutowy „To Strike with Secret Fang” dały radę na tyle, bym miał chęć sięgnąć po cały album. Dallas Toler-Wade odszedł z Nilu w 2017 po 20 latach u boku Sandersa i Kolliasa, więc nie było go już na poprzedniej płycie. Na każdego przyjdzie pora, a dwie dekady to więcej niż słuszny staż. Doszło za to dwóch gitarzystów i jeden basista. No i co? Powiem wam, że nie jest źle.

Mamy dobry otwieracz „Stelae of Vultures” z udaną, burzową końcówką. Jest też gdzieś w pierwszej połowie jakieś drobne interludium. Tu i tam przewijają się gościnne śpiewy, ale w dość nienarzucających się, naparstkowych ilościach. No i jest też pięciominutowy instrumentalny „Lament for the Destruction of Time”, który wszystko to ładnie spina na sam koniec. A co pomiędzy? Panie, samo gęste! Akrobatyczne popisy Kolliasa to wręcz wizytówka tej kapeli, a tych wszystkich riffów o egipskim posmaku też macie tu suto polane. No i kawałki, mimo że to sroga najeba, potrafią coś po sobie zostawić w głowie, a też dość łatwo zauważyć u siebie chęć, by strzelić sobie kolejną rundkę. Choć fakt, 53 minuty to całkiem sporo i w moim przypadku ten album w sam raz sprawdził się po prostu słuchany partiami. Każdemu wedle potrzeb.

Nile ze swoim dziesiątym dziełem wkracza już raczej w schyłkową fazę kariery, bo chyba trudno mi sobie wyobrazić, żeby Karl dalej zapierdalał te swoje połamańce np. za 10 lat, kiedy to chłop przekroczy już siedemdziesiątkę. Ale kto wie. Zresztą już po ostatniej dekadzie widać, że tempo wydawania płyt im ciut spadło. Ważne jednak, że chłopaki nie odstawili lipy i pokazanie się z takim płyciwem wstydu im nie przyniesie. Być może do usłyszenia za kolejne pięć lat! A jak komuś nowość nie podejdzie, to przecież zawsze można wrócić do słusznych początków.

www.facebook.com/nilecatacombs

Pleban
87 tekstów

Skomentuj