Wydawca: BMG
Wielkim fanem Mötley Crüe to ja nigdy nie byłem, ale liznąłem ich za młodu, głównie z uwagi na wymyślony wyścig tej kapeli z wielbionym przeze mnie po wsze czasy Guns N’ Roses. Los sprawił jednak, że niedawno powróciłem do płyty „Shout at the Devil”.
A nawet nie los, ale ta kurwa – matematyka. Bowiem w 2023 roku przypada czterdziesta rocznica wydania drugiej płyty zespołu z Miasta Aniołów.
Przyznam, że nigdy nie rozumiałem tego zespołu – z tym całym glamowym satanizmem, przekazami wstecz na płycie i tak dalej w zestawieniu z wizerunkiem, dalekim od prymitywnych satanistów. No ale nic to, niech przemówi muzyka. A ta jest bardzo dobra, o ile ktoś lubi właśnie taki luźny hard rockowo / glam metalowy sznyt – którego tak po prawdzie to Mötley Crüe byli prekursorami. Pierwsza połowa lat osiemdziesiątych to w ogóle był ich czas pod względem artystycznym, bo kasowo najlepiej wychodzili pewnie nieco później. Numery z „Shout at the Devil” wpadają w ucho i każdy z nich jest (lub był, w zależności od tego, jaką przyjmiemy perspektywę) hiciorem. Fajnie więc, że ten materiał został wznowiony.
A jak wygląda owo wznowienie? No powiem Wam, że szału w tym przypadku nie ma. O ile zazwyczaj chwaliłem reedycje sygnowane logówką BMG, tak „Shout at the Devil” nie powala. Nie wiem, jak wersja winylowa, ale podstawowa wersja kompaktowa to jedna płyta wsadzona w tak zwany eco-pack. Ja rozumiem ekologię, sam pochwalam i zasadniczo promuję, ale są rzeczy które jednak proszą się o plastik – jak płyty CD. Tutaj wypada to dość blado, szczególnie że nie dostajemy nawet książeczki z tekstami, zdjęciami – a w przypadku okolicznościowych reedycji zawsze jest to wskazana, fajna sprawa.
Tak więc, jeśli macie już „Shout at the Devil” to raczej możecie sobie odpuścić zakup tego konkretnego wydania. Ale muzyka przednia.