Wydawca: Art Gates Records
Czasem się zastanawiam, czy te wszystkie agencje PR to sprawdzają do kogo w ogóle wysyłają promówki i czy nie zrobią większej krzywdy danej kapeli posyłając ich materiał nie tam gdzie trzeba.
Idealnym przykładem może być połączenie muzyki Morphium oraz podejścia redaktorów Chaos Vault. Przysłowiowy kwiatek i kożuch to w porównaniu do tego jest jebanym perfect matchem. Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, gdy do odtwarzacza samochodowego wrzuciłem „The Fall” i chciałem zafundować sobie pierwszy odsłuch pędząc 130 km/h po autostradzie. No kurwa, firma straciłaby pracownika, żona męża, matka syna, a Wy redaktura, gdybym odpowiednio szybko nie zareagował i nie wyjął krążka. Morphium gra bowiem nowoczesny metal łamane na metalcore łamane na rock łamane na gówno. Hiszpanie chcą czerpać z jak największej ilości źródełek, które zatruwają umysły tak zwanej „ekstrmalnej i odlotowej młodzieży” muzyką takich shitów jak Korn, Limp Bizkit, kurwa Rasmus, ale uderzają i w mocniejsze tony – sztampowego metalcore’a, z rwanymi riffami, downtempani i tak dalej. Ja mam na granie w tym stylu zdiagnozowaną awersję i nic mnie nie przekona, że to dobra muzyka. Nawet jak Morphium próbuje grać pod Marilyna Mansona wychodzi im to totalnie koślawo. Nie, nie i po kurwa stokroć nie. Oczywiście zespół upchnął na album ile się dało, choć często nie pasujących do siebie ani trochę. W efekcie czego mamy tutaj godzinny klocek, za który żaden czytelnik Chaos Vault nie chwyci się z własnej, nieprzymuszonej woli.
Na koniec powiem tylko, że tytuł albumu jest proroczy. Upadek dobrego gustu słychać tutaj bardzo wyraźnie. Subiektywnie więc oceniam tę płytę na
1/10
Tracklist: