Wydawca: Godz ov War Productions i Analög Ragnarök
Musze przyznać, że mija już pewnie dobry miesiąc odkąd wpadłem na zespół La Mer. Kolega Oracle zaproponował mi taką oto pozycję z katalogu Godz ov War Productions i Analög Ragnarök, że od tej pory mam z „Tetrahedra” zgryz jakich mało w życiu doświadczyłem.
Kojarzy mi się to z moim wielkim muzycznym dylematem. Dlaczego lubię taki Type o Negative? Przecież jakby mi ktoś opisał tą kapelę, to bym mu powiedział „Tego się nie da słuchać!”. A jednak uwielbiam. I teraz będziecie mieć pełne prawo sądzić po tej recenzji mniej więcej coś podobnego.
Co to jest La Mer? Ciężko nawet na to pytanie odpowiedzieć. Jest to jednoosobowy twór grający muzykę… Muzykę. Znajdziemy tu dosłownie wszystko, od black metalu przez rock, elektronikę, zimną falę, poezję śpiewaną … Kurwa ja tu słyszę raz Him (tak ten Him), raz Iperyt, raz Myslovitz (jest tu cover tego zespołu) a raz Mgłę. I wiece co jest w tym wszystkim najbardziej pojebane? Ma to sens! Mimo tak ogromnego zróżnicowania stylistycznego, gra to świetnie zarówno w kontekście całego materiału, jak i w przypadku pojedynczych utworów. Większość tekstów mamy po angielsku, ale dla mnie chyba najbardziej wyróżniają się kawałki z polskimi tekstami. Genialny „Strach” wielokrotnie zapętlony na moim odtwarzaczu. Zajebiście udał się też cover wyżej wymienionego Myslovitz „Nienawiść”. Nie znam tego zespołu za dobrze i tylko kojarzę pojedyncze, najbardziej rozpoznawalne utwory, więc z ciekawości posłuchałem sobie oryginału i to, co zagrało La Mer jest absolutnie zajebistą interpretacją tego numeru przepisaną na język black metalu. Jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało, jest to rzecz naprawdę warta posłuchania. Muszę też zwrócić uwagę na dwujęzyczny „Death Dogs”, bo na tym kawałku też się zawiesiłem na dość długo. Co ja mam wymieniać jeszcze? „Where Sadness Lasts Forever” znakomicie buja, wspaniałe wyczucie rytmu i melodii, a jednocześnie agresja i moc. „Tetrahedra” zaskakujący i nawet jak na tą płytę. Niebanalny numer z momentem, który błaga o to, żeby go kiedyś pokrzyczeć na żywo. I jak myślcie? „Ochujał ten człowiek, że coś takiego mu się podoba?”. Możliwe, ale sami sprawdźcie tą płytę może akurat zaskoczy.
Dla mnie jest to zdecydowanie odkrycie roku i cios ze strony, której bym się nigdy nie spodziewał, zadany muzyką, która nie miała prawa mi się spodobać. Myślicie, że znacie swoje gusta muzycznie, a tu przychodzi taki La Mer i wywraca wszytko do góry nogami. I bardzo dobrze!
Ocena: 9/10
strasznie to dziwne… Od okładki, po muzykę…
Ani na Spotify, ani na Tidalu nie ma „Nienawiści”… Dobrze, że jest Bandcamp 🙂