Oracle: Königreichssaal – powiem Wam tak, jeszcze trzy miesiące temu Wasza nazwa nie mówiła wiele większości osób na scenie. Ale wydaliście „Loewen” i sytuacja zdaje się odwracać. Czujecie tę zmianę?
De Atevs: Na pewno delikatną, patrząc na polski grunt muzyczny. Pojawiło się kilka wzmianek o tym zespole z pojebaną nazwą, a kilka osób, zdało się wyjść ze swojej chatki i otworzyć świadomość na naszą muzykę, ale absolutnie nie mam tego nikomu za złe. Zrozumiałe to, że przy tym zalewie muzyki, który każdego oblewa i zalewa, wyłapać coś interesującego, tak muzycznie, jak okołomuzycznie jest niezwykle ciężko. Przesyt i nadmiar jest główną przyczyną takiego stanu rzeczy, w pełni tłumaczącą dystans potencjalnych słuchaczy. Sam do takich należę i do ciekawych zjawisk podchodzę po pierwszej weryfikacji i rekomendacji dziennikarskiej.
O.: Co u Was szanuję to fakt, że za Königreichssaal przemawia przede wszystkim muzyka. Macie świadomość, że jeśli brylowalibyście na fejsie, byli zespołem z tak zwanego „towarzystwa” to hajp na „Loewen (Podróż przez dziesiąty krąg piekła)” byłby zdecydowanie większy?
D.A.: Świadomość mamy jak największą, ale zdecydowanie godzi to w nasze, no może moje i Kuby nawiązywanie relacji ze światem. Prywatnie od dziewięciu lat jestem wypisany z rejestrów Zuckerberga i absolutnie nie czuję żadnego niedostatku z tego powodu. Co więcej, jak pobocznie obserwuję ten, panujący tam, festiwal głupoty i prześcigania się w brylowaniu, to autentycznie czuję się źle. Światek metalu jest nie lepszy. Marketingowo i PR-owo nie widzę różnicy między sprzedażą pasty do zębów, a nowej płyty zespołu X czy TH i nie wydaję mi się, żeby Quorthon, Cronos czy choćby Dead marzyli o tym drąc mordę w zatęchłęj piwnicy, waląc w rozstrojoną strunę gitary, ale do tego jeszcze dojdziemy.
O.: Dobra, to po wstępie jak u Hitchcocka zwolnijmy tempo. Powiedz proszę coś o – krótkiej jeszcze – historii zespołu. Gerelanie to ludzie o Was chuja wiedzą, poza tym, że pochodzicie z Lewina Brzeskiego…
D.A.: Na serio zastanawiam, czy to może interesować ludzi kim jesteśmy? No ale w porządku. Jakub, Mateusz, Artur, kolejno lat 30, 35 i 58 lat, wszyscy żonaci i dziaciaci, pracujący, z nałogami. Nie siedzę w domach kolegów, ale u mnie przede wszystkim leci metal, nieco rzadziej rock, folk i muzyka elektroniczna. Na kanwie fascynacji muzyką zaczynam pitolić jako nastolatek. Każdy z nas miał kilka prób zespołów garażowych. Raczej z żadnym skutkiem. W 2018 Kuba wraca „ze zwywaka”, tzn. z Anglii na stałe. Zaczynamy grać, 2 miesiące we dwójkę, później we trójkę. W styczniu 2020 zaczynamy nagrywać „Witnessing the Dearth”. Rok ciężkiej pracy, wspólnej, a indywidualnej, chyba jeszcze bardziej. Dziś odpisuję na wywiady i też mnie to dziwi, ale wypada. Nie ma tu więcej tajemnicy wiary.
O.: Nazwa Königreichssaal to inaczej mówiąc miejsce zgromadzenia Świadków Jehowy, skąd pomysł na taką nazwę?
D.A.: W marcu 2019 pojechałem z Kubą odwiedzić jego rodziców mieszkających we Wiedniu, podczas pijanego spaceru natrafiliśmy na Salę Królestwa. Napisana złotymi zgłoskami nazwa Konigreichssaal wydała nam się absolutnie adekwatna. W tamtym momencie mieliśmy zarysy 1-2 utworów. Nie było żadnej kalkulacji. Prywatnie dodam, że nienawidzę języka niemieckiego, za to kocham przekorę i chodzenie pod prąd, pomysł był wspólny, a dodatkowo, Artur jako rdzenny mieszkaniec Opolszczyzny też był kontent. To powinno wystarczyć.
O.: Już przy debiucie wyczuwałem w Was potencjał, ale „Witnessing the Dearth” jeszczenie ujęło mnie tak za serce jak najnowszy materiał. Nie wyprzedzajmy jednak faktów. Przede wszystkim jednak – wydanie tej płyty było bardzo staranne i na naprawdę wysokim poziomie. Sam album również jest niezły. Jak długo powstawał, bo cały koncept sprawia wrażenie przemyślanego?
D.A.: Jak wspomniałem równy rok pracowaliśmy na strukturą muzyczną. Zaczęliśmy na początku 2019, a w styczniu 2020 nagraliśmy pierwsze ślady. Od momentu nagrania przysiadłem do tekstów i czerwcu dokonało się to, co znalazło się na naszym debiucie. Nad muzykę w sali królestwa pracujemy jako zespół, ale pomysły były moje, więc nieskromnie odpowiem, że było to jak najbardziej przemyślane. Całe życie gryzie mnie w mózg, to wszystko, co gryzie w kościele i w wierze każdego, racjonalnie myślącego człowieka . Nie widzę sensu, żeby o tym pierdolić, bo „koń, jaki jest, każdy widzi”. Dopełnieniem całości był pomysł na odwrócony krzyż w digipacku, podpierdolony przez byłą wytwórnię od Varathron „Walpurgisnacht”, który wypadł bardzo ciekawie.
O.: No właśnie, debiut wyszedł dzięki wytwórni Cult of Parthenope. Ta wytwórnia prowadziła również Wasz fanpejdż, co jest dość niecodziennym rozwiązaniem i skutkuje tym, że odkąd nie ma Was i nich w roosterze, to i fanpejdż zdechł. Możecie powiedzieć coś więcej o współpracy z tym labelem?
D.A.: Na pierwotnym etapie wyglądało to, jakby czarodziej z krainy pokracznych krogulców otworzył wrota do czystego chlewu. Tak na poważnie, chłop autentycznie się angażował. Wsadził dużo kasy i czasu. Recenzje jak świat długi i gruby, wywiady, wizyty w zakładach pracy. O magazynach takich, jak Legacy i Zero Tolerance chwalą się nie takie paździochy, jak my. Potem, niczym w toksycznym związku, coś nagle pękło. Gość przestał odpisywać na wiadomości. Loewen było gotowe w lutym, a my czekaliśmy dwa miesiące na odpowiedź, że jednak nie jest zainteresowany. Nasza ostatnia komunikacja stanęła na moich wiadomościach, tak mailowych, jak i smsowych, że jedyne czego oczekujemy to login i hasło do fejsa. Wciąż czekam na odpowiedź. Niech każdy pomyśli dalej co chce.
O.: Kurwa. A czy Wy w ogóle szukaliście wydawcy dla tej EPki, czy po prostu po tym, jak Cult of Parthenope Wam jej nie wydało stwierdziliście, że jebać – wydajemy sami? Po muzyce, jaka znalazła się na „Loewin” nie wierzę, że nikt nie będzie zainteresowany wydaniem trzeciego albumu – i nie mówię teraz o pierwszej lepszej wytwórni, tylko liczących się i uznanych labelach…
D.A.: Wysłaliśmy promo do dwóch polskich wytwórni, z których jedna odpisała, że nie, a druga nie odpisała, że nie jest zainteresowana. Tę błyskawiczną drogę do frustracji przegadaliśmy temat i dzięki prywatnym pieniądzom Artura zrobiliśmy 300 sztuk płyt i kilka koszulek. W dalsze szczegóły nie będziemy wchodzić. Co do labelu, to chyba z jednym jesteśmy już dogadani odnośnie kolejnego wydawnictwa, ale jak mówi życiowe porzekadło „jeden chłop chciał pierdnąć, a się zesrał”, więc nie uprzedzajmy faktów. Dodam jedynie, że ten relatywnie lekki ciężar zobowiązań promocyjnych, jest dużym obciążeniem dla wolnego czasu i z otwartymi ramionami wskoczymy w ręce rzetelnego i słownego wydawcy.
O.: Na debiucie głównymi inspiracjami Königreichssaal moim zdaniem były kapele jak Mgła czy Blaze of Perdition. Na nowym materiale jest tego o wiele więcej. Wśród nich przebijają się między innymi mocne inspiracje Peste Noir. Nie są one może jakoś strasznie oczywiste, jednak moim zdaniem dość jasne dla osób – że tak powiem – siedzących w temacie. Jakie jest Wasze zdanie o tym bądź co bądź kontrowersyjnym dla wielu osób, zespole?
D.A.: Co do wymienionych zespołów stawiam wyraźne dementi. Prawdziwymi inspiracjami były KSM i DSO, ten kto to słyszał – nie jest głuchy, ale to było i minęło. Cieszę się, że jako jedyny zwróciłeś uwagę na Peste Noire. PODKREŚLAM, że wypowiadam się tylko o kwestiach muzycznych, nie ideologicznych, a w tych pierwszych Peste Noire stanowi dla mnie jeden z trzech najciekawszych zespołów tego millenium obok KSM i DSO właśnie. Uosobienie muzycznej wolności, zespół, który nie spogląda na jakiekolwiek trendy, mody, robi co chce i niezależnie czy to rap, folk, akustyka czy odgłosy pierdów, robi to bardzo dobrze z zachowaniem a) etosu muzyki metalowej, b) z niesamowitą dozą lokalności(mam na myśli wszystkie czysto francuskie skale gitarowe), c) pozostając absolutnie szczerym z samym sobą. Prawdziwy fenomen. Marzę o tym by byśmy byli tak nieprzejednani i niezawiśli, grając tak jak chuj staje, a nie krawiec kraje.
O.: Bardzo podoba mi się u Was to, że generalnie nie boicie się sięgać po środki niekoniecznie kojarzące się z black metalem. Jak ten akordeon (o ile dobrze słyszę). Nadaje to muzyce Königreichssaal tej koniecznej swojskości w kontekście tekstów o tak zwanych małych ojczyznach, czy inaczej mówiąc – lokalnej tożsamości. Nie jest to często spotykane, ale i Wy nie jesteście chyba pierwszym lepszym blackowym zespołem w Waszej opinii, co?
D.A.: Bardzo podobało mi się, gdy napisałeś o nas „podobno black metal”. Wcale nie czujemy się zespołem black metalowym, a na pewno nie gramy czystego black metalu, nie wyglądamy na black metal, nie pierdolimy bzdur, jak black metalowcy, czyli black metalem nie jesteśmy. Gramy na granicy stylu wykorzystując wiele środków w tym akordeon, czy inne przeszkadzajki, ale nie chce z tego miejsca bredzić o jakiejś transgresji międzygatunkowej. Po prostu nie boimy użyć środków, które uwypuklą przekaz, który przekazujemy, a w tym partykularnym fragmencie chodziło o atmosferę czegoś na pograniczu miejsko-wiejskiej imprezy, festynu, bądź festiwalu dureństwa, głupoty, salw śmiechu, groteski, a może i strachu. „Takie przedszkole, niewinne”.
O.: A są jakieś porównania, które jakoś szczególnie Cię irytują? Czytasz sobie recenzję i myślisz „kurwa, wyciągnij uszy z dupy, gdzie tu słyszysz XYZ?”
D.A.: Nie, wręcz przeciwnie, jestem wdzięczny za każde słowo, za każdą uwagę, poświęconą Königreichssaal . To jest piękne, że ktoś słyszy, co słyszy i co z tego, że autor miał co innego na myśli. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, tylko kierujących i dróg do wyboru wiele.
O.: Na EPce postawiliście w całości na polskie teksty. Długo zastanawialiście się nad tym krokiem? Granica między dobrymi a chujowymi tekstami w polskim języku jest bardzo bardzo cienka moim zdaniem i tym większe brawa dla Was, że jesteście daleko od jej przekroczenia…
D.A.: Bardzo miło. Nie ukrywam, że teksty były i będą dużym wyzwaniem w tym zespole. Na pomysł polskich tekstów wpadliśmy mniej więcej w marcu 2021, kiedy muzycznie utwory były gotowe i padło wewnętrzne pytanie co dalej ? Zależy nam na spójnym przekazie, który fonetycznie będzie rezonował z muzyką. Ograniczenia, jakie ma każdy człowiek, w tym ja, pozwoliły stworzyć to co słychać na Loewen, ale zajęło to mniej więcej miesiąc na tekst, czyli niemało. Ciężko pisać o polskim miasteczku,w obcym języku więc wybór był oczywisty. Tytuł to przedwojenna, jedna z wielu nazw Lewina Brzeskiego.
O.: Mam w dupie małe miasteczka – tak kiedyś pisał Andrzej Bursa. Wy najwyraźniej nie macie, bo poświęciliście Lewinowi Brzeskiemu całą EPkę. I muszę powiedzieć, wyszło Wam to doskonale, zarówno pod kątem muzycznym jak i tekstowym czy całego konceptu. A więc – powiedzcie coś o genezie tego materiału…
D.A.: Bardzo dziękujemy. Cóż, to Kuba był inicjatorem płyty prostszej. Na poziomie planowania pojawiały się nazwy Burzum, Urfaust, Ulver czy Drudkh, pierwotnie planowaliśmy nawet zrobić w formie totalnie piwnicznej; kserowana okładka, kopiowane płyty etc. Jednak, kiedy zacząłem kminić, co mam z siebie lirycznie i muzycznie wyrzucić, to w ogóle nie podobało mi się, żeby wchodzić w czyjeś buty. W mojej ocenie i zamyśle muzyka miała być jak soundtruck, filmowa i fabularna (stąd podtytuł o podróży), tekstowo zaś jest to historia pisana wspak. Zaczynając od niedzieli, przez sobotę i kończący bezczas w którym tkwimy. W Lewinie Brzeskim się urodziłem i mieszkam tu całe życie, Kuba miał wspomniany wyspiarski epizod, ale wygląda to podobnie. To osobista opowieść o trudach i bólach życia w małym mieście, towarzyszących problemach, ale jednak to nasze miasto. Nigdy nie myślałem, żeby stąd wyjechać. Dziś dokładamy małą kontrybucję do tego, że ktoś, gdzieś daleko spojrzał na mapę i uświadomił sobie gdzie leży nasza dziura.
O.: A jak podchodzisz do zespołów, które według wielu grają tak zwany „miejski black metal” – no bo skoro Wy o miasteczku, to pewnie masz i jakieś zdanie o Gruzji, Odrazie, Lutym i innych zespołach, które w jakiś sposób poruszają tematykę tkanki miejskiej w black metalu?
D.: Z dużym dystansem. W ogóle te kategoryzowanie nie wiem komu ma służyć? Tysiące szuflad, łatki, podłatki, odniesienia. Zdecydowanie nie staniemy się teraz zespołem małomiejskim w treści. Loewen to fascynacja folkiem i folklorem. Co do zespołów to może zacznę od pozytywów – Odraza. Świetne gitary, kapitalny wokal, genialny perkusista i truskawka na torcie w postaci tekstów, słowem: ogromna klasa! Gruzji nie kupuję. Nie podoba mi się riffowanie, nie podoba mi się perkusja, nie mam nic do wizerunku, po prostu nie kupuję tego muzycznie, jedyne co w tym zespole kupuję to fakt, że kładą lachę na wszystko. Zespół Luty tylko widziałem na zdjęciach i nie będę słuchał. Czyli, reasumując: zdanie mam średnie.
O.: Co podoba mi się w Waszym podejściu – nie ograniczacie się moim zdanie z promocją zarówno debiutu, jak i zwłaszcza, nowej EPki. A przecież moglibyście wzorem wielu zespołów, również polskich, porozsyłać po prostu w dzień premiery link do YouTube albo dropboxa, a potem utyskiwać, że na scenie to same chuje i nie chcą na Was zwrócić uwagi. Dla mnie to też szacunek dla recenzenta, nie uważasz? I nie chodzi o to nawet, że jestem łasy na gifty od kapel, hehe…
D.A.: Zdecydowanie szacunek. Każda osoba, która poświęca swój cenny czas na pisanie, recenzowanie zasługuje na ogromny szacunek. Wszyscy to robicie to w imię idei, która nazywa się metal, a podarowany drobiazg, jest skromnym wyrazem wdzięczności za pomoc. Tak trzeba z ludźmi żyć.
O.: Awww. W ostatnim wywiadzie dla MetalRulez wypowiedziałeś się dość kontrowersyjnie – odnośnie całej fali metalu z lat osiemdziesiątych – mianowicie, że dla Ciebie Venom, Bathory i tak dalej mogłyby nie istnieć. Mocne słowa, bowiem polskie podziemie jest dość wyczulone na takie rzeczy i generalnie po czymś takim z miejsca możesz być skreślony. Ale to chyba tylko pokazuje, że Konigsreichssaal nie jest tworem udawanym, skoro macie swoje zdanie to mówicie je głośno, skoro nie chcecie się zbyt bratać z innymi – stoicie z boku. Przewrotnie spytam – nie obawiasz się, że przez takie postępowanie Twój zespół w którymś momencie zderzy się ze ścianą ignorancji na zasadzie – o, tych to pierdolę, bo mówili brzydko o Venom…?
D.A.: Cóż, chyba zostałem opatrznie zrozumiany. Wyjaśnijmy to raz, jak Michniewicz, na zawsze. Venom, Bathory, Slayer i inne niewspomniane zespoły z lat osiemdziesiątych to absolutny fundament muzyki diabła, tak zresztą jak rock lat siedemdziesiątych i blues lat sześćdziesiątych, to są niezaprzeczalne fakty. W moim przypadku czas, jego linearność i okoliczności mają kolosalne znaczenie. Poznałem szarpidructwo w 1999 roku. Dziś to wydaje się abstrakcją, ale nie było wtedy internetu, komputera też w domu nie było. Nie miałem starszych kolegów, nie miałem od kogo i nie widziałem z czego się uczyć metalu, badałem muzykę po omacku. Kupowałem kasety pytając sklepikarki co jest metalem. Dopiero po czasie poznałem chłopaków z Asgaard, dowiedziałem się o „Mystic Art”, „Metal Hammer” i „Thrash’em All”. Wydaję mi się, że jestem w tym autentyczny, nie noszę białych butów i fryzury krótko z przodu, długo z tyłu, nikogo nie udaję. Po prostu na etapie szczyla, kiedy kształtował się mój gust ta muzyka mnie ominęła, co nie oznacza, że tych zespołów nie słucham i nie doceniam, podtrzymuję jednak, że żyć nie mógłbym bez „Hvis Lysset Tar Oss”, „Ceremony of Opposites” czy „Anthems to Welkin at Dusk”. Odpowiadając na pytanie czy się czegoś obawiam? – NIE.
O.: Myślicie już o następcy „Loewin”? Nie ukrywam, że o ile po debiucie byłem po prostu ciekaw jak rozwinie się Wasza muzyka, tak EPka narobiła mi smaka na kolejny album, bo liczę, że będzie na co najmniej tak samo wysokim poziomie…
D.A.: Następny LP jest muzycznie gotowy. Szlifujemy materiał i prawdopodobnie w styczniu nagrywamy instrumenty, później teksty i wokale. Nazywać się będzie „Psalmen’o’delirium” i będzie to siedem różnych odcieni szaleństwa.
O.: No i wspaniale. Dobra, to chyba wszystko co chciałem na ten moment zapytać – poza tradycyjnym, na koniec: czego słuchałeś odpowiadając na te pytania?
D.A.: Odpisywałem w warunkach, gdzie nie mogłem nic słuchać, ale może napiszę czego ostatnio słucham nieco regularniej. Destroyer 666 „Unchain the Wolves” , Cultes des Ghoules „Coven”, Peste Noire „La Chaise Dyable” i wielkie Dead Can Dance „Spleen and Ideal”!