Jakoś tak zaplątała się w moje głośniki najnowsza EPka Finów z Human Target – zatytułowana mało odkrywczo, bo „Human Target”.
I ta „małoodkrywczość” jest tu słowem – kluczem, mimo że i neologizmem za pewne również. Po kolei jednak. Zespół istnieje dopiero dwa czy trzy lata i nie może pochwalić się zbyt szeroką dyskografią. Bo cóż to jedna demówka i dwa single na YouTube? No, ale do rzeczy – jak to powiedział facet otwierając szafę (badumtss). Ta EPka jest nudna. No. Niby death metal, taki w starym stylu, gdzieś tam inspirowany Carcass, starym Six Feet Under (chyba, że to nazwa tak na mnie podświadomie działa), a także masą drugoligowych zespołów z lat dziewięćdziesiątych. Niby wszystko jest tu zagrane tak jak powinno, a jednak totalnie bez ducha. Fakt, produkcja jest surowa. Dla jednych to dobrze, dla innych nie. Dla mnie bez znaczenia, o ile kompozycje się bronią. Tutaj to tak średnio. Kwadrans muzyki ciągnie się strasznie – a przecież nie powinien. Tempa są średnie, więc też jakoś to chyba nie sprzyja skokom ciśnienia czy coś. Z drugiej strony – może nie jest ze mną tak źle. Czasem myślę, że jestem zjebany, bo łykam większość oldschoolowych kapel, nawet jeśli istnieją dwa miesiące. A potem wpada mi taki Human Target i powoduje, że się nudzę, tak po prostu. A skoro ja się nudzę – pewnie Wy również będziecie.
Nawet nie mówię, żebyście im dali szansę. Nie ma sensu moim zdaniem. Poprawna do bólu, ale i przewidywalna muzyka. A co najgorsze – brak jej „tego czegoś”, co sprawia, że wcześniejsze zdanie nie brzmi pejoratywnie, a zachęcająco.
Ocena: 4/10