Wydawca: Under the Sign of Garazel
Zieeew. Mało mówiąca nazwa (hepatomancja to wróżenie z flaków, a dokładnie mówiąc – z wątroby) plus dość nudny tytuł po łacinie. Gdyby nie to, że materiał wypuścił nasz Under the Sign of Garazel, pewnie nawet nie chciałoby mi się sprawdzić, co to za wydawnictwo.
A sporo bym straciła, bo to typowy przykład “nie oceniaj książki po okładce” (a na niej czerwone logo z pentagramem i tytuł gotykiem; zaś sama grafika, spod szyldu BMS Illustration, to interpretacja fragmentu Boskiej Komedii). Wracając jednak do tytułu, okazuje się jednak, że użycie łaciny jest jakoś uzasadnione, bo panowie pochodzą z Włoch.
Jest to pierwszy materiał tego dwuosobowego zespołu – niespełna dwudziestominutowa epka. Nie wiem, co tam oni w tej Lombardii dodają do pizzy, ale ten materiał to czysty wpierdol, proszę Państwa. Najbardziej zwracają uwagę wściekłe wrzaski w bardzo wysokich rejestrach – aż się ucieszyłam i sprawdziłam, czy wokali nie robi przypadkiem jakaś pani, ale to jednak pan. Możecie zapomnieć o zrozumieniu tekstów czy nawet pojedynczych słów (dużo straciłam?). Wokale brzmią jak piski tytułowych demonów podczas dzikiej orgii lub wrzaski zarzynanych na ofiarę istot – odczłowieczony, czysty żywioł. Pamiętacie, jaki dźwięk wydają Nazghule? No właśnie.
Kolejny wpierdol robi perkusja i powiem tak, miałam tu nie lada rozkminę. Na początku pierwszego kawałka stwierdziłam, że to automat, bo “stopa”, czy cokolwiek ma to być, brzmi jak pralka czy inny karabin. Nie, to nie heheszki wujka z wąsem, który pyta “a czego wy tam teraz słuchacie”. Tutaj tempo to jakieś chore 300bpm (strzelam), więc naprawdę tak to brzmi. Ale po przesłuchaniu raz czy drugi zauważyłam, że w niektórych fragmentach perka gra całkowicie naturalnie; acz w dalszym ciągu bardzo intensywnie. W dodatku, we wkładce do cedeka widzimy garowego za sprzętem, także cóż – trochę zaufania do ludzi. Moja teoria jest więc taka, że tylko częściowo są to sample. I wiecie co? Cholernie mi to siedzi. Takie odhumanizowane, w sumie nawet industrialne brzmienie dodaje całości mechanicznego chłodu.
Riffy są paradoksalnie bardzo melodyjne, w stylu “proste, znane i lubiane”; prowadzą nas przez kakofonię tej popierdolonej perkusji i chorych wokali. Przez norweski las, ale w sumie to niebo płonie, a w oddali ktoś pruje z CKM-u. A może to po prostu „Piekło” Dantego? Mi się ten spacer bardzo podoba i dwadzieścia minut zlatuje niesamowicie szybko. Oczywiście, łykną raczej tylko koneserzy black metalu bardziej na surowo, dla reszty – zwłaszcza wokale – mogą być dość ciężkostrawne.
Ocena: 7/10
Tracklist:
01. Intro / Pactum Satanicum
02. Into the Chtonic Bothros
03. Ad Altare Diaboli
04. Necroblasphemous Goat Orgy
05. Man into Wolf / Outro