Skip to main content

Wydawca: Northern Heritage Records

Nowe Clandestine Blaze – z uciechą przyjęłam tę wiadomość, bo bardzo podobała mi się ostatnia „Tranquility of Death”, a i ogólnie fińska scena bm raczej nie zawodzi.

No i w sumie… mamy kontynuację. Otwierający wałek mógłby spokojnie znaleźć się na poprzedniej płycie. I kolejny, i kolejny.  Dość duszna atmosfera; na pierwszym planie charakterystyczny wokal. Przede wszystkim wolne/średnie tempa przerywane blastami, wyraźnie obecny bas. Gitary o mocno tnącym brzmieniu, zwłaszcza tam, gdzie powtarza się główny motyw kawałka. Są też zwolnienia z klawiszami – jednocześnie nie ma w nich kiczu; są one przemyślane i pasują do założonej stylistyki. Budują rodzaj transu, nie siląc się na wzniosłość.

Oczywiste są skojarzenia z Deathspell Omega, zwłaszcza jeśli chodzi o klimat i budowanie nastroju dysonansami – ale Mikko Aspa nie wychodzi poza wypracowane ramy swojego projektu, z płyty na płyty bardziej ukształtowane, dopieszczone.  Brzmienie jest wyborne – och, tak jak lubię: dobrze rozdzielone instrumenty, jednocześnie wszystko jest porządnie przyprószone odpowiednia warstwą brudu, aby nie było zbyt sterylnie; do tego rzecz jasna reverb na całości. Z ciekawości zajrzałam, kto jest odpowiedzialny za master – okazuje się, że skojarzenie z „Tranquility of Death” nie jest przypadkowe, bo obie wyszły z rodzimego No Solace.

Czyli świetne wydawnictwo, tak? No… nie, nie wiem. Weźmy na przykład takie „Delivers of Faith” – dla przypomnienia puściłam sobie w pracy, i łapałam się na tym, że moja uwaga jest regularnie przyciągana tym, co się dzieje na płycie. Tutaj cóż, całość potrafiła przelecieć kilka razy, a ja wyłapałem co najwyżej ten riff z trzeciego kawałka, czy gdzieś tam motyw trochę bardziej lecący w stronę Darkthrone. No dobra, przesadzam, ale wiecie, o co chodzi – przyjemny hałas w tle, żadnych szaleństw.

Problemem tej płyty jest to, że nie ma słabych momentów. Ale wybitnych też nie. Mówiąc całkiem subiektywnie, mogę odhaczyć wszystkie standardowe elementy, które zwykle mi się podobają; przy których zdarza mi się przerwać wykonywaną czynność i z zadowoleniem pokiwać głową. Zwyczajnie nie mam się do czego przypierdolić – ale jak w życiu, gdy od początku jest zbyt idealnie – gdy brakuje elementu niespodzianki, pozytywnego zaskoczenia, ale i zgrzytów czy wreszcie, kompromisów – nie ma chemii. Póki co, wracam do ex… tzn. do poprzedniczek.

Ocena: 7/10

Tracklist:

01.The Eyes of the Saint
02.Wastelands of Revelation
03.The Human Moth
04.Disinter the Remains of Prophets
05.Stripe in the Sediment
06.Unmourned Crimes
07.Secrets of Laceration

 

JRMR
13 tekstów

Żyć to ohyda, a umrzeć - okropna nuda!

Skomentuj