Pathologist: Sobota, Nécropole, Infernal War – tu nie było wątpliwości. Trzeba było jechać. Skład wyjazdu zmieniał się kilkukrotnie, ale ostatecznie we trzech ruszyliśmy w sobotnie popołudnie w kierunku Leśniczówki. Droga wiadomo: piwo i pogaduszki. Piwo oczywiście nie każdy. W Chorzowie szybkie zalogowanie w hotelu, szybka flaszka na miły początek wieczoru i lecimy pod klub. W Leśniczówce nigdy nie byłem i od razu mi się spodobało. Jest tak, jak wskazuje nazwa: chata po środku lasu. Może to nie las, tylko park, ale wrażenie to robi. Sąsiadów nie ma, więc z ciszą nocną problemów brak. Same plusy i klimat fajny. Byliśmy nieco za wcześnie, wiec trzeba było chwilę odstać, żeby dostać się do środka. Skoro to las, to nie ma w okolicy żadnego sklepu z płazem czy owadem w logo, więc że tak powiem, oczekiwanie minęło nam o suchym pysku.
Oracle: Tak jest, się prowadzi, to się nie pije, ale też i taki był plan, żeby było grzeczniej, bo na drugi dzień czekała mnie trasa Chorzów – Rzeszów – Płock. Niemniej jednak żałuję, że nie wpadliśmy na to, żeby jakiegoś bronka wziąć sobie do tego lasu wokół Leśniczówki, bo aż się prosiło. Strasznie fajny klimat i jak jakiś stary gorlicki metal pamięta imprezy w Parkowej – no to tak to mniej więcej wyglądało.
Wojtuś: Lasy Pomorza nie są już tak łaskawe, a zwierzyny w nich coraz mniej, więc impreza w Leśniczówce stanowiła miłą odskocznię od męki pańskiej serwowanej w dni powszednie. U mnie podobnie jak u chłopaków – dupa w samochód (tym razem obyło się bez roli kierowcy), wesołe pogaduszki i popijanie piwka. Zajechaliśmy idealnie przed koncertem. I tutaj wow! Tylu chętnych żeby wejść do środka, to się nie spodziewałem.
Pathologist: W końcu wbijamy do środka. Tam też bardzo miło i przytulnie, choć gdyby ta impreza miała się odbywać wewnątrz klubu, a nie w przylegającym do niego namiocie, to byłoby tam zdecydowanie za mało miejsca… Ile ludzi się naszło finalnie, ciężko powiedzieć, ale chyba coś ze trzy setki mogło być… Co więcej o samym miejscu: całkiem spory wybór piwa w cenach normalnych jak na ten czas, sklepik z muzycznymi smakołykami dla kolekcjonerów obszerny, na zewnątrz grillują się kiełbasy. Fajny klimat, bardzo mi się to miejsce spodobało i już wypatruję kolejnych okoliczności sprzyjających wizycie w Leśniczówce.
Jedno piwko, drugie piwko, chwilę pogaduszek i pora wepchnąć swoje cztery litery do namiotu żeby zobaczyć debiut sceniczny प्रलय (PRALAYA). Zacznę może od tego, że nie zapoznałem się jakoś wybitne z „Beyond the Tattered Curtain of Unspeakable Madness” przed wizytą w Chorzowie. Nieco żałuję, ale nadrabiam w momencie pisania tej relacji. Dobrze mi robi ten materiał, ale jakoś głębiej jeszcze w niego nie wsiąknąłem. Co do koncertu, to moim zdaniem sztuka się udała. Zabrzmieli dobrze, zmieniałem kilka razy lokalizację i mimo że pod samą sceną mnie nie było, to dźwięk zdawał się jak na takie granie brzmieć klarownie. Wiele zamieszania na scenie nie było, ale to muzyka tu miała biczować i chłostać i tak właśnie się działo. Cały koncert z aprobatą poruszałem głowa lub stopą. Ok. Z jedną mała przerwą na wyskok do baru. Przy barze była spora kolejka, wiec nie było to wypad kilkunastosekundowy, ale nie uważam, żebym jakoś wiele stracił. Podsumowując: bardzo dobry koncert, myślę że inauguracja sceniczna tego projektu przebiegła pomyślnie i baza fanów będzie im rosła szybko.
Oracle: No ja akurat debiut प्रलय przewałkowałem na wszystkie strony, dodatkowo jeszcze odpytałem Toma na okoliczność wydania tej płyty, więc na koncert byłem jak najbardziej przygotowany. I mogę potwierdzić, że grupa zabrzmiała dokurwiście, nawet jeśli stało się na wejściu do namiotu – bo akurat w momencie gdy udałem się oddać honorowo mocz (w życiu nie widziałem tak zaszczanego kibla) to oni akurat zdecydowali się wejść na scenę. No i moim zdaniem debiut sceniczny był w chuj dobry, zespół zabrzmiał z całą mocą i plugastwem, które dało się wyczuć na „Beyond the Tattered Curtain of Unspeakable Madness”. Co prawda akurat przez większość koncertu chuja widziałem z uwagi na rosłą publikę, ale nie narzekam bardzo, z tyłu wszystko było słychać bardzo dobrze, więc nie chciało mi się podpychać bliżej.
Wojtuś: Spotkałem się z opiniami, że to jedno wielkie męczenie buły, ale mi debiut प्रलय akurat podpasował. Nie jest to nic odkrywczego, ale chłosta porządnie i na otwieracz jak znalazł. Obstawiam, że po ukazaniu się debiutu zrobi się mały boom na tę hordę i jeszcze nie raz zobaczymy ją na żywo. Ciekawe, ilu z Was wie, że zespół ten ma w dorobku parę innych materiałów? Fallen Temples polecam z całego serduszka.
A co do dźwięku, jak już się chwalimy, kto gdzie stał – ja koło konsolety. Dźwięk chwilami uciekał, ale ogólnie było dobrze. Namiot w Leśniczówce FTW. W środku zaś, w łazienkach, otwarto aquapark – takie blasty po rurach leciały!

Pathologist: Po koncercie piwko i pogaduszki. Warto też wspomnieć o pewnym incydencie w toalecie w wyniku, którego szalety zamieniły się w jezioro. Z racji bardzo korzystnej lokalizacji w lesie, problem w zadzie nie był odczuwalny… Pod sklepikiem nadal gęsto, więc uznałem, że zakupy będę robił później.
W miarę punktualnie na scenę wbija Nécropole. Ciężko mi było uwierzyć, że kiedyś ten projekt uda mi się zobaczyć na żywo. Kiedyś więcej słuchałem, teraz trochę mniej, ale za sprawą koncertu nieco sobie odświeżyłem dyskografię. Ile tam jest dobrego… Ma ta muzyka sporo surowości, ale nie brakuje jej też wspaniałych chwytliwych riffów. I jak to próżno było szukać czy to rozwlekłej konferansjerki czy jakiegoś znaczącego ruchu scenicznego. Była to po prostu płynąca z głośników smoła. Wydaje mi się, że zabawa pod sceną była chyba najbardziej widoczna właśnie na koncercie tego francuskiego projektu. Nawet na Infernal War nie było aż tylu chętnych do porządnego młyna. Co poniektórzy niesieni klimatem zła i nienawiści postanowili w momentach euforii wykonać pewnie dość znany gest, ale co tam komu w duszy gra. Mi gra inaczej. Byłem naprawdę zadowolony po tym występie: szybko, bardzo dosadnie, przekrojowo. Chciałoby się napisać, że jak ktoś będzie miał okazję, to polecam zobaczyć, ale wątpię żeby taka okazja jakoś szybko się nadarzyła, przynamniej w najbliższej okolicy.
Oracle: I bardzo dobrze, że szybko tej okazji nie będzie, trzeba było ruszyć dupę na Śląsk, no ale teraz choć możemy brylować, że my tam byliśmy, a inni nie. A ja z kolei miałem ciut inaczej, wcześniej Nécropole znałem, ale był to jeden z zespołów, które znałem. A jak poszło info, że będą grać w Polsce to zacząłem z kolei bardziej się w tę muzykę zagłębiać. Faktycznie, koncert był w chuj dobry. Nécropole potrafiło uchwycić na żywo tę samą energię, która bije od nich z płyt – z jednej strony sporo w niej negatywności, z drugiej jakiejś takiej dumy. Połączenie tego było bardzo dobre. Numerów było coś chyba koło ośmiu, rozłożonych mniej więcej po równo pomiędzy niezbyt bogatą dyskografię, ale że ich numery są dość mocno zbliżone do siebie, mogę się mylić. Zastanawia mnie tylko fakt grania na bosaka przez Amertume, ja to na bosaka nawet po mieszkaniu nie lubię chodzić. Zresztą sympatyczny z niego gość ,o czym można się było przekonać robiąc po gigu zakupy na jego stoisku, gdzie sam ogarniał swój kramik.
Wojtuś: Nécropole to absolutna topka, jeśli chodzi o francuski bm. Najbardziej podczas koncertu spodobał mi się zasłyszany dialog w okolicach drugiego kawałka: „Stary! Riffy zajebane jakby z Mgły!” Tak było dobrze!
W ogóle wieczór obfitował w naprawdę ciekawy przekrój osobistości. Najwyraźniej Amertume ma taką moc, że potrafi jednoczyć i ściągać ludzi. Rozpisywać się nie będę, bo koledzy wyżej wszystko już powiedzieli. Dodam tylko swoje trzy grosze do wspomnianej osoby – miły, rozmowny gość, który faktycznie sam obsługiwał swój kram i chętnie pozował do zdjęć z maniax. Przyznał, że z radością wróciłby kiedyś zagrać koncert w Polsce, a przy okazji wymieniliśmy się spostrzeżeniami na temat sceny.

Pathologist: Po koncercie wybraliśmy się na sklepik celem zakupów. Były CD, były winyle, sporo koszulek od Nécropole. Infernal War też coś przewiozło, kojarzę fajny nowy wzór koszulki. Był i sklepik, na którym można było nabyć płyty zespołów, które się akurat tego dnia nie prezentowały na żywo. Piwko się nadal lało, nadal trzeba było biegać do lasu, choć przy toaletach jakieś tam prace naprawczo porządkowe były prowadzone…
I nadeszła pora na Infernal War. Ja pierdolę… Wiecie jak ja ich dawno nie wdziałem na żywo? Jeszcze chyba w czasach przed „Axiom” miałem okazję ich widzieć… I od razu napiszę co mi się nie podało… Za mało „Terrorfront”, a za dużo „Axiom”. Byłem trochę wypity, z raz czy dwa poszedłem się odlać, raz zamówić browar, ale czy tylko mi się wydawało, że z „Terrorfront” poleciało tylko „Crushing Impure Idolatry”? Było parę zajebistych rzeczy choćby „Spill the Dirty Blood of Jesus” , „Spears of Negation” czy zagrany na koniec „Ściąć Nazarejczyka”, ale w setliście jednak procentowo wygrywało „Axiom”… Co mi przeszkadza w „Axiom”? Najmniej ją lubię. Nie jestem ekspertem od tej płyty, do tej pory nie mam jej na półce, mimo że resztę dyskografii posiadam na różnych nośnikach… Tak, więc musze napisać o tym koncercie, że było solidnie przyjebane, ale ja jednak wyszedłem ze sporym niedosytem, bo „Terrorfront” uważam za jedną z najlepszych płyt, które kiedykolwiek w Polsce się ukazały, a dostałem z niej tak mało… Szkoda wielka. Niemniej jednak czekam na to czy pod szyldem Infernal War ukaże się w końcu coś nowego. „Axiom” w tym roku obchodzi już 10 urodziny… Czujecie się staro? Ja tak, ale chuj z tym. Koncert się skończył, zabaw nie. Piwo się lało, było wesoło i kaca nie było za bardzo. Bestial Laceration VI przechodzi do historii. Dla takich koncertów warto żyć!
Oracle: No ja też nie pamiętam już kiedy miałem przyjemność obcować z muzyką Infernal War, jakoś ostatnio zdecydowanie więcej razy byłem świadkiem koncertów Voidhanger. Przy ich gigu poszedłem już jednak pod scenę, gdzie rozkręcił się całkiem przyjemno agresywny młyn. Tak jak Pathologist powiedział, niestety „Terrorfront” potraktowany został dość po macoszemu z tylko jednym numerem i ja też nad tym faktem ubolewam. Z drugiej strony poleciało „Genocide Command” z zajebistego splitu z Warhead. No i jak tak patrzę na setlistę to jednak też Infernal War obdzieliło nas numerami z większości swoich wydawnictw mniej więcej po równo. Koncertowo wypadli oczywiście doskonale, to co Stormblast odpierdala na żywca to jest jakiś kurwa kosmos. Zdecydowanie liczę, że w niedalekiej przyszłości będzie mi dane obejrzeć ich ponownie.
Wojtuś: Ja czas antenowy przeznaczyłem na rozmowy z kolegami, picie piwa i oczywiście to, co kocham najbardziej: ploteczki. Chłopaków zobaczę jeszcze nie raz, więc nie pluję sobie zbytnio w brodę. Uwielbiam takie wypady, bo gromadzą same znajome twarze…





